Szarańcza


    Przetrwaliśmy jakoś zimę, która w tym roku dała nam się mocno we znaki. Nie powiem -nie było łatwo. Zwłaszcza na moim starym Mokotowie, dzielnicy coraz starszych, przedwojennych jeszcze domków i coraz większej ilości wpychających się tam rezydencji nowych, a raczej nowobogackich mieszkańców. Wąskie uliczki, zasypane hałdami śniegu, sprawiały kłopot właścicielom samochodów -zaparkować przed własnym domem było nie sposób, jeśli nie wzięło się łopaty do ręki i białego przekleństwa nie usunęło. Fajnie było popatrzeć na starsze panie, machające szuflami czy nobliwych dyrektorów lub prezesów w roli pracowników fizycznych; na to całe pospolite ruszenie mieszkańców, którzy od dawna wiedzą, że jak sami sobie nie posprzątają - to żadna miejska służba z pomocą nie przyjdzie. Ale efekt był -nikt sobie niczego na pięknie odśnieżonej ulicy nie złamał - chodniki były zeskrobane do kamienia, nawet w dniach największych opadów. I wszystko byłoby cacy, gdyby nie plaga, całorocznie dzielnicy towarzysząca, a zimą szczególnie uciążliwa.
    Stare wille coraz częściej zmieniają właścicieli czy najemców, bo położenie, zieleń, no i oczywiście- snobizm. Adres na Starym Mokotowie dobrze wygląda na wizytówce. Nic więc dziwnego, że w remontowanych domach lokują się różne firmy i tam, gdzie kiedyś były ciche przystanie -dziś są biura różnych biznesów, szemranych nie wyłączając. Szarańcza ta opadła dzielnicę, zatruwając życie jej mieszkańcom, a spalinami z samochodów klientów- drzewa i rośliny. Dziś ul. Krasickiego nie jest już lipową aleją, nie uświadczysz nigdzie topoli, a wypielęgnowane ogródki to brukowana przeszłość. Na te resztki zielonego zakątka Warszawy spadł śnieg i dopiero się zaczęło! Wtłoczone w prywatną zabudowę siedziby światowych geszeftów dostrzegły wreszcie uciążliwość lokalizacji -brak parkingów! Ale co tam! Przecież tubylcy posprzątali chodniki -więc wjeżdżamy i już! A że sami nie mogą przed własnym domem zaparkować? A co nas to obchodzi, niech się wyprowadzą!
    Pewna pani, nie mogła z tego powodu po powrocie z pracy skorzystać z miejsca, które pracowicie odśnieżała - stał tam bowiem automobil pracownika pobliskiej firmy "Carat". Nie wiem, czy ze względu na nazwę nie jest to czasem carska spuścizna, bo jeśli chodzi o obyczaje -na pewno. Młody zarozumialec z miną butnego zaborcy oświadczył bowiem, że będzie parkował, gdzie mu się podoba, bo płaci podatki i przez to ma do tego prawo. Pani zaproponowała mu złapanie się za łopatę i oczyszczenie dla siebie innego miejsca- propozycja została odrzucona wyniośle: przecież właściciel wytwornego pojazdu rąk sobie brudził nie będzie! On jest przedstawicielem światowej firmy i do takich jak on należy przyszłość -sprzątaniem niech zajmie się przeszłość, czyli starsza pani, mieszkająca w chwilowo jeszcze nieopanowanym przez obcy kapitał domu.
    My, starzy mieszkańcy wiemy, że wraz z podobnymi typami na Mokotów wtargnęło zwykłe chamstwo, do niedawna jeszcze słabo widoczne -dziś rozpychające się łokciami, rozparte w drogich limuzynach, zasłaniające miedzianymi tabliczkami słomę wystającą z butów. Ale cóż się dziwić, kiedy takie zachowania przynoszą ludziom pozbawionym zasad dobrego wychowania odpowiednie profity. Ich guru - Andrzej Lepper oświadczył kiedyś, że Wersal się skończył -i miał rację! I to, jak widać, nie tylko na Wiejskiej, ale i na Mokotowie. A właściwie -wszędzie.
    Idzie wiosna! Śniegi stopnieją, lecz problem nie zniknie. Cała dzielnica za chwilę zamieni się w wielki parking i nie będzie gdzie postawić nawet roweru pod własnym domem. Może jednak dałoby się coś zrobić? Wydać jakiś zakaz, albo wprowadzić strefę płatnego parkowania? Nie może być tak, że za porządek na chodniku odpowiada właściciel prywatnej posesji, a z jego trudu bezpłatnie korzysta ktoś, kto tej pracy nie szanuje. I nie jest wytłumaczeniem, że przyjechał do firmy, która ma tu siedzibę. Stary Mokotów jest dzielnicą mieszkaniową, a nie Światowym Centrum Interesów- i niech taką spokojną enklawą , miłą mieszkańcom i przyrodzie - zostanie!
 


a.kopff@wp.pl
czytaj także www.1944kopff.bloog.pl