Władza pierwszego kontaktu

    Czułem się trochę niezdrów, więc zaległem w łóżku. Herbatka z soczkiem malinowym, aspiryna, a w telewizorze Animal Planet -broń Boże transmisja z komisji śledczej, bo lekarz z obawy o moje ciśnienie zabronił mi oglądania tego widowiska. I nagle dzwonek do drzwi. Ale nie taki, jaki obwieszcza listonosza czy niespodziewane przybycie znajomego - długi, natarczywy terkot oraz szczekanie psa zwiastowało niespodziankę grubszego kalibru. Początkowo obawiałem się, że to antyterroryści pomylili adres, co im się zdarza coraz częściej, ale doszedłem szybko do wniosku, że gdyby to byli oni -nie dzwoniliby przecież, tylko już bym leżał na podłodze ogłuszony granatem. W pośpiechu wciągałem spodnie i koszulę. Otworzyłem wreszcie drzwi -dzwonienie ustało. -Czy pan Kopff? -zadał pytanie nieznajomy człowiek w nieokreślonym wieku. Przytaknąłem. -Mogę wejść?- zapytał retorycznie machając jakimś identyfikatorem - ja w sprawie niezapłaconych mandatów. Wszedł, rozsiadł się za stołem. Stałem przed nim boso, zbierając myśli: jakich mandatów, do cholery? Facet wyjął z teczki jakieś papiery, rozłożył je na stole i rzekł władczo: niech pan siada. Poczułem się jak nie u siebie.
    - Czy jest pan właścicielem samochodu o numerach rejestracyjnych WXC i coś tam? Jestem przedstawicielem ZDM, a pan nie zapłacił sześciu mandatów na kwotę 300 zł za złe parkowanie. Płaci pan, czy mam przystąpić do windykacji? - zaatakował ostro, a mnie zatkało.
    - Zaraz, moment, niech się zastanowię, Co to za samochód? O, przypominam sobie, to był Mitsubishi Space Wagon, taki busik. Ale on już od dawna na złomie. Z którego roku te mandaty?- spróbowałem się dowiedzieć czegoś bliższego.
    - Z 2003 roku. Ale to nie ma znaczenia. Płaci pan, czy nie? Bo będę musiał coś zająć.
    Trafił mnie szlag. Bo ten samochód był w tym czasie wynajęty dziś już nieistniejącej firmie, a jej kierowcy widocznie nie kwapili się do płacenia kar. Usiłowałem to bezskutecznie wytłumaczyć, lecz nieproszony gość był niewzruszony. -Pan był wtedy właścicielem - płaci pan i już!- podniósł głos. Moja łagodna z natury suka wyszczerzyła kły, więc się trochę stropił.
    - Proszę zamknąć tego psa, bo ja jestem na służbie i może pan mieć sprawę o napaść na urzędnika- zaczął mnie straszyć. Uspokoiłem zwierzę i podjąłem próbę polemiki.
    - To znaczy, że gdybym np. wynajął komuś mieszkanie, a w nim dokonano przestępstwa, to będę za to odpowiadał? I dlaczego o tych niezapłaconych mandatach dowiaduję się dopiero po siedmiu latach, nie mając możliwości dochodzenia należności od faktycznych sprawców wykroczenia - teraz ja podniosłem głos - bo do cholery, dokumenty trzymamy pięć lat, a tu po siedmiu latach windykacja? A co robiliście do tej pory? Wam nie chodzi o wykroczenia, zresztą problematyczne, tylko o wyłudzanie pieniędzy od ludzi -zacząłem wrzeszczeć. -Ode mnie nic pan nie dostanie -darłem się - ale niech mi pan chociaż jedno powie: czy wam nie wstyd łazić po domach i nękać Bogu ducha winnych obywateli? Zamiast grzebać w papierach, wzięlibyście się za odśnieżanie i łatanie dziur w jezdniach!
    Urzędnik się obraził, zebrał papiery i mamrocąc coś o ściąganiu należności z emerytury wyszedł. Pies przestał ujadać. Połknąłem pigułki przeciw nadciśnieniu, unikając w ten sposób apopleksji i wróciłem do łóżka. Włączyłem przypadkiem TVP3. Na ekranie starszy pan opowiadał o podobnej do mojej sytuacji - dostał do zapłacenia pokaźną kwotę za parkowanie, mimo iż od wielu lat nie jeździ z powodu wieku, a numery rejestracyjne po posiadanym przez niego w zamierzchłej przeszłości pojeździe odziedziczył inny samochód. Zaraz potem przedstawiciel ZDM-u wyjaśniał, że rzecz jest bardzo skomplikowana, gdyż nie wiadomo, czy sfotografowany Daewoo Tico może być tą Tawriją, którą dwadzieścia lat temu poruszał się sprawny wtedy właściciel. Dlatego leciwy emeryt, a nie np. Wydział Komunikacji musi dziś długo i wnikliwie wyjaśniać, skąd ta zamiana tablic. Zapewne zachowany szczęśliwie zdrowy rozsądek każe mu się dziwić, dlaczego powinien płacić za wykroczenia, których nie popełnił. Ale heca!
    Władza ma to do siebie, że bez względu na sens swego działania żąda od nas szacunku i uznania dla swego, najczęściej wątpliwego, autorytetu. Jeśli jednak sama nie zacznie szanować obywateli – a na to się na razie nie zanosi- musi się liczyć z ich reakcją. Ja w każdym razie polecam posiadanie psa, najlepiej rasy agresywnej. Przynajmniej odczujemy satysfakcję, gdy zobaczymy strach w oczach nachodzących nas facetów z legitymacjami, a przy opuszczaniu przez nich mieszkania – możliwe, że i podarte portki urzędników.


 

a.kopff@wp.pl
czytaj także www.1944kopff.bloog.pl