I co dalej?
To dramatyczne pytanie zadała wprost, załzawionymi oczami
patrząc w kamerę, jedna z tych osób, które w dniach żałoby non stop pokazywała
każda z telewizji -nawet Eurosport. Dawka egzaltacji była ponad ludzką
wytrzymałość - brakowało tylko wołania "santo subito". Nic dziwnego zatem, że po
szoku wywołanym katastrofą, Polacy szybko wracają do równowagi i zadane przez
płaczącą niewiastę pytanie znajdzie niebawem nadspodziewanie szybką odpowiedź.
Otóż dalej - nic, czego nie udałoby się przewidzieć. Państwo
polskie, mimo strat personalnych całkiem dobrze się trzyma. Funkcjonują
mechanizmy stabilizujące, działa rząd, który zdał egzamin ze sprawności z jednej
strony, i dyskrecji z drugiej i pewnie dlatego nie słyszy podziękowań. Premier,
od rana do nocy zajęty, naraził się na krytykę ze strony mediów, bo nie chciał
pojawiać się w programach poświęconych pamięci ofiar katastrofy, gdzie każdy
mógł wygłosić stosowne oświadczenie na temat, co łączyło go ze zmarłym
tragicznie prezydentem i jego żoną. Zarówno on, jak i marszałek Komorowski
zachowali w tym czasie chwalebną powściągliwość.
Nie sądzę, aby ten stan trwał długo -wszak konstytucja nie
pozwala na pozostawienie państwa bez głowy. A więc -wybory! Walka o realną
władzę ma w tle kiry i żałobne pienia. To nie są dobre atrybuty w kampanii
wyborczej, w której przecież chodzi o przewidywanie przyszłości kraju, a nie o
wspominki o tych, którzy nieoczekiwanie przeszli do historii. Partyjne
kalkulacje mogą wypaczyć wynik – zwłaszcza PiS, mocno nadwerężony tragedią
katyńską powinien unikać używania dzwonu Zygmunta do zagłuszania racji
politycznych przeciwników. W tych wyborach, jak rzadko kiedy, ma szansę
zwyciężyć interes Polski, a nie jakiejkolwiek partii.
Mam nadzieję, że rodacy to zrozumieją w stopniu dostatecznym.
Że ojciec dyrektor nie popędzi swojej trzódki do urn wyborczych, przypominając
sobie, że przecież jest księdzem, a nie politykiem. Że prezydencki brat
osobistej tragedii nie użyje w walce o doczesne frukta, wyciągając oczywisty
wniosek, że w obliczu śmierci są one mało ważne. Że pracownicy mediów przestaną
niszczyć autorytety, zdając sobie sprawę, co oznacza ich brak. Że wreszcie naród
oprzytomnieje i zaufa sobie, nie poddając się psychologicznej presji
patriotycznej hucpy tworzonej przez wynajętych spin-doktorów -autorów pokrętnych
haseł i sloganów. Mam nadzieję, że wszyscy zaczniemy myśleć o naszym kraju w
kategoriach wspólnego dobra, a nie partykularnych korzyści.
Wiem, że to co piszę -to naiwność. Bo pewnie będzie całkiem
inaczej -Jarosław Kaczyński wystartuje, twierdząc, że będzie kontynuował dzieło
zmarłego brata, że marszałek Komorowski i Platforma to „dzieło” będą
oprotestowywać, że SLD będzie próbowało namawiać Cimoszewicza, a Marek Jurek do
poparcia swej kandydatury wezwie Pana Boga, jak zwykle nadaremno. Zapanuje
ponownie znana z poprzednich lat atmosfera , w której wybranie poważnego
kandydata stanie się niemożliwe – bo porządni ludzie w takich hecach nie mają
ochoty uczestniczyć.
Ale zawsze pozostaje nadzieja i niespełnione marzenia wielu
zwykłych ludzi, że kiedyś będzie normalnie. Chciałbym dożyć tej chwili. Ale-
przy okazji-jeśli mi się to nie uda, proszę o jak najskromniejszy pochówek. Bez
dzwonów, orkiestr, przemówień i biskupów – taki spektakl dostatecznie mi
zniesmaczyły ostatnie wydarzenia.
Odpowiedź na pytanie -co dalej?- zadane przez zapłakaną
kobietę brzmi : jak to co! Będziemy my, nasze dzieci, wnuki i prawnuki -będzie
po prostu Polska! A jaka? Czas pokaże. Bądźmy dobrej myśli.
a.kopff@wp.pl
czytaj także
www.1944kopff.bloog.pl