Kuchnia polska
Pozwólcie, drodzy
Czytelnicy, że pierwszy w nowym roku felieton zacznę od wspomnień z dość już
odległych czasów. Jakieś trzydzieści parę lat temu zaprosiłem na obiad w
restauracji sopockiego Grand Hotelu ludzi tzw. szołbiznesu, bowiem rzecz miała
miejsce w trakcie festiwalu piosenki , imprezy hołubionej propagandowo przez
PRL-owską władzę. Nic dziwnego, że karta potraw zawierała pozycje na owe czasy
rzadko niedostępne, obrusy były czyste , a obsługa nienaganna. Postanowiliśmy to
wykorzystać zamawiając suty obiad, by delektować się niedostępnym kiedy indziej
łososiem czy cielęciną, skosztować wykwintnych deserów, a w końcu napić się
pysznej kawy/ nie zwykłej lury!/ i wysączyć lampkę francuskiego koniaku. Uczta
zapowiadała się wspaniale, gdyby nie pewna początkująca piosenkarka, która swym
niezdecydowaniem zepsuła atmosferę odbierając współbiesiadnikom apetyt. A było
tak- kelner przyjmował od nas zamówienia i kiedy doszedł do wymienionej
„gwiazdy” usłyszeliśmy następujący dialog:
- Czy te eskalopki są dobre?
Kelner: Pyszne. Życzy pani sobie z frytkami czy może ziemniaczki podsmażane?
-Nie, dziękuję. Sznycel po wiedeńsku, to z cielęciny? A może być wołowina? Z
jajkiem? Mizeria? Nie lubię! O! Jest wątróbka! Nie znoszę! Kura w rosole, a ten
rosół - też z kury? Itd. itd.
Kelner z cierpliwością obowiązującą na czas trwania festiwalu wysłuchiwał
wynurzeń na temat kulinarnych gustów artystki i tylko uśmiechał się z lekka
ironicznie.
- No więc, co pani sobie życzy?- czekał z notatnikiem.
Trwało to jeszcze czas jakiś, nasze kiszki marsza grały, aż wreszcie pani
zamówiła – jajko sadzone, racuchy z jabłkiem i ogórki -na jednym talerzu. Kiedy
przyniósł jej zamówione danie -na sam widok biesiadnicy rzucili się do ucieczki,
porzucając swe pieczyste, wytworne sałatki , że o kawie i ciastach nie wspomnę.
O rachunku także. Cóż było robić -zapłaciłem, bo trzeba ponosić konsekwencje,
gdy się nie wie , z kim nie należy siadać do stołu.
Minęły lata, a mnie to wydarzenie do dziś stoi przed oczami i
nasuwa skojarzenia z aktualną sytuacją w naszym kraju. Mogliśmy być uczestnikami
prawdziwej europejskiej uczty, ale cóż, kiedy korzystając z demokratycznej
możliwości wyboru zamówiliśmy sobie w polskiej kuchni pierogi leniwe, zgotowane
przez PO, flaki z olejem po smoleńsku -specjalność PiS-u, buraki na ciepło,
uwarzone przez SLD i mizerię- sztandarowe danie PSL-u. A w perspektywie mamy
jeszcze deser: figę z makiem, proponowaną przez PJN i starego ananasa Palikota.
Aleśmy sobie wybrali zestaw! Smacznego! W dodatku, za taki posiłek płacimy nie
tylko całkiem realną kasą, ale też symbolicznie- rozstrojem nerwów i żołądka.
W tym roku znów przyjdzie pan kelner z knajpy „Demokracja” i
zapyta : co zamawiacie, obywatele? To samo, co zwykle, czy może coś z karty do
głosowania? Nie? Więcej leniwych? Dobrze, niech będzie. A pani/pan nic nie
będziecie jedli ?
Nie, bo przy takim menu pozostaje tylko głodować w
oczekiwaniu, że kiedyś wreszcie na okrągłym sejmowym talerzu pojawi się coś
strawnego. Lepiej pościć, niż zatruwać się tym, czym nas obficie karmią. Szkoda
tylko, że i tak trzeba będzie za to wszystko zapłacić.
a.kopff@wp.pl
czytaj także
www.1944kopff.bloog.pl