Niepełnosprawni terroryści
Mijają czasy, kiedy ludzie dotknięci fizycznymi uszczerbkami mieli ciężkie życie
– począwszy od trudności w pokonywaniu powszechnych architektonicznych barier po
wysłuchiwanie wyrazów współczucia, a w najlepszym wypadku wyłapywania
ukradkowych, litościwych spojrzeń. Poprawne obecnie formy reakcji na widok np.
człowieka na wózku to nie zwracanie uwagi, czy okazywanie uczuć - nawet używanie
słów „kaleka” czy „inwalida” uznano za dalece niestosowne. Jeśli już trzeba
bliżej określić taką osobę -wynaleziono określenie „niepełnosprawny”. Dla tak
eufemistycznie nazywanych ludzi stwarza się odpowiednie warunki egzystencji -
instaluje windy, obniża trotuary, buduje podjazdy. Dobrze -choć jeszcze więcej
by się przydało podobnych ułatwień. „Niepełnosprawni” mają swoje programy w
telewizji, olimpiady sportowe, a nawet posłów w parlamencie. Uzyskują
niejednokrotnie więcej, niż „pełnosprawni”, którzy widocznie odczuwają coś w
rodzaju wyrzutów sumienia i starają się to dotkniętym przez los wynagrodzić.
Wśród licznej rzeszy ludzi z defektami ciała wyróżnia się
grupa „niepełnosprawnych umysłowo”. Od jakiegoś czasu obserwujemy wzrost liczby
ludzi z takim schorzeniem, ale nie wszyscy są naprawdę chorzy. Wydaje się, że
część z nich -to symulanci, którym żerowanie na współczuciu tak się opłaca, jak
żebrakom na cmentarzach w Zaduszki -mają z tego wymierne korzyści. Popisują się
oni bezwstydnie swą „niepełnosprawnością”, którą każą uważać za normę. To
niektórzy politycy prawicowej opozycji.
Zbliża się rocznica katastrofy, wykorzystywanej przez wiadome
ugrupowanie zrzeszające osobników wyspecjalizowanych w permanentnym
demonstrowaniu umysłowego kalectwa. Podobno ból po stracie najlepszych
partyjnych towarzyszy pomieszał im w głowach, co ma usprawiedliwiać treść ich
niesłychanych publicznych wystąpień, skwapliwie nagłaśnianych przez poszukujące
sensacji dziennikarskie zera. To oni, korzystając z uprawnień, należnych w ich
mniemaniu tak ciężko poszkodowanym, wysuwają nierealne żądania, ogłaszają bojkot
władz Rzeczpospolitej, rozpowszechniają kłamstwa i pomówienia, piszą fałszywe
raporty, kręcą obelżywe filmiki, obrażają lwią część narodu i trwają w
paranoicznym przeświadczeniu o własnych racjach. Może jednak to choroba?
Niestety, nie chcą iść sami do lekarza, więc może zastosować leczenie
przymusowe, bo przecież zagrażają nam wszystkim! Ludzie przecież, mimo iż coraz
bardziej tolerancyjni, nadal boją się wariatów, choć się wstydzą do tego
przyznać. A w tym wypadku obawy są całkiem usprawiedliwione, gdyż zachowanie
dotkniętych „syndromem smoleńskim” mimo uzasadnionych podejrzeń o cyniczną grę
psychiczną przypadłością , jest coraz bardziej uciążliwe dla „normalnych” i
zwyczajowe unikanie kontaktu to za mało.
Może więc w celu wyleczenia z tej udawanej paranoi zastosować
ostre środki? To czasem działa! Pamiętam, jak w latach siedemdziesiątych byłem
przypadkowym pasażerem „malucha” prowadzonego przez niezapomnianą Annę Jantar.
Zatrzymała tę wytworną maszynę przed przejściem, którym pieszy poruszali się
między pasażami domów towarowych „Centrum”. Ruch był spory, jak zwykle w tym
miejscu, ale przechodnie widząc popularną piosenkarkę życzliwie przystanęli i
zachęcali do przejechania przez pasy. Ania ruszyła powoli, ale wtedy przed
samochodem stanęła kobiecina z laską i obsypała ją gradem przekleństw, a
wreszcie z całej siły walnęła kosturem w auto, wgniatając maskę. Wyskoczyłem
wściekły z samochodu, złapałem ten symbol niepełnosprawności, złamałem go na pół
i wyrzuciłem, krzycząc : do tego jest potrzebna pani ta laska?! Baba osłupiała,
a po chwili odprowadzana śmiechem obserwujących zajście widzów odeszła żwawym
krokiem. Bez laski! Widocznie terapia wstrząsowa zadziałała!
Nie wiadomo, co należałoby zrobić z wariatami z Krakowskiego
Przedmieścia, aby zapanował tam spokój. Zabrać im rekwizyty? Na razie to oni są
górą i chcą tam jeszcze pomnika -nie, nie wszystkich ofiar katastrofy, a tylko
dla tego człowieka, którego własna pycha i knowania brata popchnęły do zguby
wraz z Bogu ducha winnymi pasażerami feralnego lotu. Wspomaga ich nikła, lecz
donośna medialnie część rodzin ofiar. Poszkodowani domagają się upamiętnienia
sprawcy swoich nieszczęść -czy to nie choroba umysłowa? Czy to tylko polityka,
która w polskim wydaniu ma cechy szaleństwa?
Ci wszyscy, którzy chcieliby godnie wspominać swych bliskich,
krewnych czy znajomych, którzy zginęli 10 kwietnia zeszłego roku, nie powinni
pojawić się przed prezydenckim pałacem. Nie to miejsce, nie to towarzystwo.
Prawdziwą żałobę każdy porządny człowiek, póki żyje, nosi w sercu, nie na
transparentach. Nie dotyczy to popleczników Kaina - ich serca, jak i głowy, są
zwyrodniałe i chore. Na władzę!
Kiedy wreszcie przyjedzie pogotowie ratunkowe?
a.kopff@wp.pl
czytaj także
www.1944kopff.bloog.pl