Linia podziału

    Tak niedawno jeszcze nasza scena polityczna była podzielona z grubsza na prawicę i lewicę, a przynależność do jednej lub drugiej opcji określały poglądy, jakie w istotnych kwestiach dotyczących egzystencji i życia społecznego obywateli głosili przedstawiciele tak zdefiniowanych ugrupowań. Uczeni w piśmie specjaliści od klasyfikacji wszelkich politycznych zwierząt uświadamiali nam, że SLD to spadkobiercy brzydkich komuchów, PO i PiS to partie konserwatywne, a PSL to bezideowa partia agrarna, i że polityczne spory między nimi to normalna walka o nasze dusze, lub częściej o nasze kieszenie. My, którzy pamiętamy, jak w imię ideologii przez wiele lat prześladowano nie tylko jednostki, ale i całe narody, z oddechem ulgi przyjęliśmy koniec zmagań na podobne etykietki i towarzyszące im hasłowe frazesy. Ponieważ jednak skłócenie społeczeństwa jest zawsze potrzebne jako skuteczny sposób na utrzymanie władzy, więc zmieniły się tylko jego przyczyny – na bardziej zrozumiałe i konkretne.
    W naszym kraju linia podziału biegnie teraz wzdłuż linii frontu wojny o władzę – po jednej stronie ci, którzy aktualnie rządzą. Po drugiej - opozycja do rządu, mająca jeden cel – zająć jego miejsce za wszelką cenę, nie licząc się nawet z groźnymi konsekwencjami dla państwa. Żadne ideologiczne zasłony dymne nie są już potrzebne: zastąpił je tzw. pragmatyzm, którym można usprawiedliwiać każde, nawet najbardziej kontrowersyjne zachowania, jeśli tylko prowadzą do zdobycia władzy.
    Nic więc dziwnego, że pani Joanna Kluzik Rostkowska tłumaczy owym pragmatyzmem swój exodus zrazu z PiS-u, potem z partii, którą wraz z innymi uciekinierami założyła -PJN-u, by wreszcie wylądować na dającym materialne bezpieczeństwo gruncie PO, partii aktualnie rządzącej. Wędrówkę tę odbyła w sposób, który rozwiał resztki złudzeń wierzących jeszcze w honor i wiarygodność polityków. Okazuje się bowiem, że oni z dorobku filozofów idei przyswoili sobie tylko maksymy, że „cel uświęca środki” i że „byt określa świadomość”. Celem osób pokroju pani Joanny jest byt – a ten w Platformie ma zapewniony za cenę świadomej rezygnacji z dotychczasowych przekonań, kolegów partyjnych oraz godności własnej. Nie tylko ona, zresztą. Prawica, lewica -to dla tych uchodźców z macierzystych ugrupowań puste pojęcia. Ważne, aby kałdun był pełny, a przecież sytość zapewnia -jak zawsze- przynależność do partii zwycięskiej. Idee, programy, zasady nie mogą w tym przeszkadzać. Stąd przed każdymi wyborami obserwujemy przepływ bezkręgowych robaczków politycznych do tych ugrupowań, które mogą przedłużyć na następną kadencję ich polityczny, a przede wszystkim materialny żywot.
    Przyglądam się takim ruchom z należnym zjawisku niesmakiem, gdyż frymarczenie poglądami określa dość dokładnie charakter i moralność sprzedawców. Ale nie tylko ich - bo przecież na ten towar musi być równie cyniczny nabywca. Z zażenowaniem obserwowałem ławkę w pierwszym rzędzie, na której obok premiera Tuska zasiadły upokorzone hołdowniczymi wystąpieniami pod adresem nowych chlebodawców transferowe nabytki Platformy i zastanawiałem się, po co dokonano tych transakcji. Żeby dopiec Kaczyńskiemu? Żeby wskrzesić Front Jedności Narodu? Czy Platforma nie ma zaplecza własnych, doświadczonych działaczy i musi się podpierać koniunkturalnie „nawróconymi” wczorajszymi przeciwnikami? Czy wyborcy mają zaakceptować ten geszeft i obdarzyć zaufaniem ludzi, którzy dotychczasową działalnością udowodnili, że na to nie zasługują?
    Szkoda, że w zbliżającej się kampanii wyborczej Platforma nie wykorzystuje swych największych atutów, zwłaszcza widocznego gołym okiem ogromu inwestycji zmieniających nasz kraj w nowoczesne, europejskie państwo. Zamiast tego wabi nas nazwiskami politycznych dysydentów, udając pluralizm i „szerokie otwarcie” na wszelkie opcje. Od tego już tylko krok do stworzenia Polskiej Zjednoczonej Platformy Obywatelskiej. Skojarzenia nasuwają się same.
    Donald Tusk powiedział kiedyś, że największym zagrożeniem dla jego partii jest ... ona sama. Miał rację!


 

a.kopff@wp.pl
czytaj także www.1944kopff.bloog.pl