Powrót misji

     W poniedziałkowy wieczór, zwiedziony natrętną promocją, zasiadłem przed telewizorem, aby obejrzeć to, o czym od paru dni trąbiły wszystkie anteny publicznej TV – zmartwychwstały Teatr Telewizji. I to jak zmartwychwstały! W studio, zaaranżowanym na salę teatru, z publicznością, a jakże, z kurtyną, oczywiście i z nieco speszonymi okolicznościami aktorami wystawiono transmitowany na żywo spektakl pt. Boska z Krystyną Jandą w roli śpiewaczki, której kompletny brak talentu przekornie zwabia widzów do oglądania/ bo przecież nie słuchania/ jej popisów. Dość błaha historyjka pokazana na rozpoczęcie sezonu w telewizyjnym teatrzyku doznała niespodziewanie wielkiej nobilitacji. Na widowni zgromadzono reżyserskie sławy minionego stulecia, wspominające początki telewizji, gdy takie i podobne widowiska szły na żywo niemal codziennie i nie było to powodem do wygłaszania przemówień. W spektaklu w TV zapełniono nimi antrakt - w normalnym teatrze to czas na wyprawę do bufetu. W kolejnej przerwie pan Orłoś zabrał widzów na wycieczkę w teatralne /czytaj: telewizyjne/ kulisy. Obejrzeliśmy zatem p.Tkacz uzupełniającą makijaż, wywiad z aktorką, która w sztuce nie mówi w znanym nam języku i obejrzeliśmy milczącego p.Stuhra, który w sztuce również milczy sporo, ale dwuznacznie - za to zaskakująco dobrze gra na fortepianie. Sztukę, którą w całości niemal wypełniła sobą p.Janda zwieńczył melodramatyczny finał i po ponad dwu godzinach zapadła kurtyna. Misja wróciła i – jak głoszą zapowiedzi- będzie trwać.
    Właściwie to nawet się cieszę, że w taki sposób. Niezbyt odkrywczy, prawda, ale dobrze, że nie nazywa się już „teatrem” jakichś puszczanych z magnetowidu fabularyzowanych reportaży czy grafomańskich banialuk, służących jedynie jako pretekst do jeremiad na temat braku chętnych do płacenia abonamentu za ich oglądanie. Teraz będzie za co płacić -patrzcie: aktorzy się pocą na waszych oczach, nauczyli się całych kwestii na pamięć, a za kulisami pracownicy zaplecza niby mechanicy formuły 1 starają się o jak najszybszą zmianę kostiumów i dekoracji. No i ten dreszcz emocji -czy zdążą, czy dekoracja się nie przewróci i czy ktoś zapomni tekstu. Jest adrenalina i za to trzeba płacić!
    Poniedziałkowy spektakl przyniósł także refleksje nad zmianą, jaka się dokonała w naszym stosunku do aktorów. Można powiedzieć, że czasy, kiedy gwiazdy sceny noszono na rękach minęły bezpowrotnie. Dziś trudno sobie wyobrazić, by to, co się dzieje w teatrach miało istotny wpływ na życie publiczne, porównywalny choćby z wydarzeniami po zdjęciu „Dziadów” z afisza. Zdjęcie „Klanu” z telewizyjnego okienka niczym podobnym nie grozi. W beznadziejnej pogoni za utraconym „rządem dusz” słudzy Melpomeny imają się różnych zajęć -reklamują kosmetyki i banki, tańczą z gwiazdami czy chałturzą w niezliczonej ilości mydlanych oper. Rozgłos, jaki im niekiedy towarzyszy, tyczy się raczej życia prywatnego – tym wypełniają się łamy brukowej prasy. O poważnym, poświęconym sztuce teatralnej czasopiśmie- słuch zaginął. Takie czasy, niedobre dla porządnego teatru.
    W tym pejzażu inicjatywa telewizji i Krystyny Jandy jest godna pochwały. Życzę więc powodzenia! ”Powróćmy, jak za dawnych lat” -chciałoby się zaśpiewać, ale pomni na kunszt wokalny bohaterki sztuki „Boska” powinniśmy wykazać się ostrożnością. Chociaż -do fałszów jesteśmy już przyzwyczajeni, od kiedy bohaterami naszej codzienności zostali amatorscy aktorzy politycznej sceny, których występy często budzą zażenowanie, czasem śmiech , ale też coraz mniej pobłażania. Bo „grać na żywo” trzeba umieć – to nie to samo, co „pójść na żywioł”!
    O brakach tego przedstawienia pisać nie będę, bo nie wypada. Wszak to próba odzyskania publiczności, straconej przez eksperymenty repertuarowe i artystyczne uprawiane latami, wykraczające poza granice zdrowego rozsądku. Powrót misji wymagał widocznie cofnięcia się do początków telewizji -tak ocenią to ludzie w moim wieku. Dla młodych – to śmiały, nowatorski pomysł. Ciekawe, czy chwyci.



 


a.kopff@wp.pl
czytaj także www.1944kopff.bloog.pl