Rodzina XXI wieku
Obiegowe porzekadło
mówi, że z rodziną najlepiej wychodzi się na fotografii. Pomijając złośliwy
kontekst powiedzonka trzeba uczciwie stwierdzić, że już tylko na starych
zdjęciach można obejrzeć zasiadające w zgodzie wielopokoleniowe rodziny-
dostojnych patriarchów, ich dzieci, licznych krewnych i gromadkę młodzieży. We
współcześnie tworzonych albumach takich fotografii ze świecą szukać. Owszem, są
utrwalone wspomnienia bankietów, wyjazdów do Tunezji czy sylwestrowej zabawy.
Rzadko– wspólnie z rodziną? Dlaczego?
Rodzina AD 2012 jest w stanie kryzysu -znacznie bardziej
dotkliwego, niż cyklicznie powracające kryzysy finansowe. Dęte zapowiedzi
kolejnych rządów w sprawie tzw. polityki prorodzinnej to puste słowa, za którymi
nie idzie żadna konkretna akcja. Nie idzie -bo nie ma szans na powodzenie! A
konsekwencje braku młodzieży uświadomiła nam ostatnio dyskusja na temat
emerytur. Czy jest na to rada? Moim zdaniem -jest, ale...
Pożądany model podstawowej komórki społecznej -tata, mama i
conajmniej dwoje dzieci - gwarantuje stabilizację demograficzną. To byłby szczyt
marzeń , ale nasze społeczeństwo przyjęło styl życia, który takiemu modelowi nie
sprzyja i to z różnych powodów. Przede wszystkim odejście od tradycyjnie
pojmowanej roli kobiety jako „strażniczki domowego ogniska”, pilnującej gromadki
dzieci i mężowskiego portfela. Ziemiański model wielopokoleniowej rodziny trudno
kultywować na czterdziestu metrach kwadratowych na 11 piętrze w bloku, więc gdy
kobieta podejmuje pracę w celu dorobienia paru groszy do mężowskiej pensji -
dzieci przyjdą na świat wtedy, gdy razem się dorobią, a więc najczęściej albo po
latach, albo /coraz częściej/ wcale. Zresztą sam związek dwojga młodych ludzi
zwykle pada pod naporem piętrzących się trudności i nachalnej propagandy
używania życia. Po latach przychodzi opamiętanie, ale wtedy na stworzenie
rodziny i na prokreację też już za późno. A dzieci, jeśli już są – przypadkowo i
na ogół z poprzednich, nieudanych związków- niosą w swoją przyszłość mało
atrakcyjne wspomnienia z własnego dzieciństwa. Nic więc dziwnego, że gdy
dorosną, z braku odpowiednich wzorców nie kwapią się do małżeństw czy zażywania
rozkoszy rodzicielstwa. I tak rośnie armia „singli”, a wielodzietność to
rzadkość i raczej przedmiot kpin niż prawdziwej opieki ze strony biadolących nad
regresem populacji- „prorodzinnych” populistów.
Nie pierwszy raz w historii potwierdza się teza, że
społeczeństwa syte i bogate nie dbają o przyrost naturalny, gdyż są skupione na
gromadzeniu majątków i bieżących uciechach. Ale życie nie znosi próżni – gdy w
zamożnej Europie liczba ludności spada -w biednych krajach eksploduje
demograficzny wyż , którego konsekwencją jest migracja milionów ludzi
poszukujących pracy i płacy. Świat -to naczynia połączone. Dlatego nie ochronią
nas ani granice, ani bariery językowe, ani względy religijne – trzeba się będzie
podzielić dobrami. Francja, szczycąca się zwiększającą się liczbą urodzin,
uzyskała dodatni przyrost dzięki imigrantom z krajów arabskich za cenę
postępującej islamizacji. Zresztą już niemal we wszystkich europejskich krajach
dochód narodowy w coraz większym stopniu zależy od pracy cudzoziemców. Polacy, w
pogoni za chlebem także zasilili liczbowo tę armię pracowników, w swej ojczyźnie
nie znajdując zatrudnienia odpowiedniego do własnych aspiracji. Ich miejsce
zajmują stopniowo przybysze z ościennych krajów, dla których tzw. polska nędza,
o której plotą politycy w Sejmie, stanowi jednak wystarczająco atrakcyjne źródło
utrzymania. Szkoda, ale trudno. Ekonomiczne racje wygrywają, a z tego płynie
wniosek: młodych trzeba importować! Najważniejsze, by płacili u nas podatki i
zarabiali na nasze emerytury. A my przyzwyczajmy się zawczasu do tego, że za
sąsiada będziemy mieć Ukraińca, że nasz zięć będzie skośnooki, a prezydentem
może zostać np. Patrycja Kazadi, co w końcu nie byłoby przecież takie złe.
Nie ma sensu tęsknić za anachronicznym, narodowym skansenem-
dziś demagogicznej pożywce faszyzujących „patriotów”. To se ne vrati. Nie ma co
przekonywać Polaków, byśmy sami zrodzili sobie odpowiednią ilość następców i
straszyć nas niskimi emeryturami z powodu braku pożądanych rezultatów. Pozostaje
wierzyć, że „jakoś to będzie”. Jak mówią współcześni Francuzi -”Allah akbar”.
Ale o tradycyjnych życzeniach świątecznych trzeba pamiętać.
Wysłałbym je dzieciom, tylko, cholera, adres mi się gdzieś zapodział...
a.kopff@wp.pl
czytaj także
www.1944kopff.bloog.pl