Myślę, więc jestem
Obejrzałem wraz
z prawie dwumilionową rzeszą rodaków film National Geographic poświęcony
katastrofie smoleńskiej. Nie zamierzam przyłączać się do licznego grona
recenzentów, ale podzielić się refleksją, jaka przyszła mi do głowy w trakcie
emisji tego dokumentu. Wydaje mi się , że do tego nieszczęśliwego wypadku nie
doszłoby, gdyby za sterami prezydenckiej maszyny siedział gość z jajami, który
nie oglądając się na plączące się mu po kokpicie „ważne” postacie -wysłałby ich
do wszystkich diabłów i podjął w odpowiednim momencie decyzję o powrocie lub
lądowaniu na zapasowym lotnisku. Kropka. Dorabianie post factum różnych teorii
ma dziś znaczenie wyłącznie dla tych, którzy z cudzego nieszczęścia uczynili
sobie nośną medialnie platformę dla własnych, nędznych zresztą karier na
lokalnym, krajowym podwórku.
Ale stało się i czasu cofnąć się nie da. Końcowe przesłanie
filmu mówi o wyciągniętych wnioskach z tej katastrofy -między innymi o
likwidacji pułku , którego piloci wozili najważniejsze w państwie osoby.
Słusznie, bo zastępowanie samodzielnego myślenia rozkazami przyniosło tragiczne
skutki. Podejmowanie nawet najbardziej słusznych, lecz indywidualnych decyzji w
strukturach wojskowych jest utrudnione, a czasami wręcz niemożliwe. Nie tylko w
wojsku -a czy podobne zachowania nie mają miejsca także np. w partiach
politycznych? Czy dlatego niejeden, wydawałoby się przytomny i rozumny poseł,
musi na trybunie sejmowej bredzić tak, jak przywódca jego ugrupowania? W tym
miejscu muszę, acz niechętnie, wygłosić pochwałę ministra Gowina, całkowicie nie
zgadzając się z jego poglądami, ale podkreślając determinację, z jaką
przeciwstawił się premierowi. Niech nie cieszą się zwolennicy prezesa, lecz
niech pomyślą- czy w ich partii byłoby to możliwe? Zapytajcie Poncyliusza lub
Kowala, nie Błaszczaka czy Hofmana.
Najgorsza w tak rozumianej „wierności ideałom”, a faktycznie
przywódcom, jest gloryfikacja ofiar ich nietrafnych decyzji, prowadzących do
zguby. Czyż nie z tego powodu świętujemy namiętnie wszelkie rocznice nieudanych
powstań, stawiamy pomniki „bohaterom” i podejrzliwie przyglądamy się tym, którzy
przeżyli? Czy zastanawiamy się czasami, że może dlatego ocalili życie -ponieważ
myśleli?
Amerykanie kochają niszczyć swe samochody- niemal w każdym
filmie rozbijają je masowo- my niszczymy ludzi, a poświęcanie życia dla dość
wątpliwych ideałów wynosimy pod niebiosa, a niekiedy na Wawel. To wszystko
dzieje się w kraju, gdzie życie ma podobno najwyższą cenę, a najbardziej -
„poczęte”. Z tego zapewne powodu widocznie życie homoseksualistów ma mniejszą
wartość, bo oni nie chcą lub nie mogą „począć”. Byłoby to jednak zbyt łatwe
wytłumaczenie ich dyskryminacji w naszym szalenie demokratycznym państwie, gdyż
przypadki pani poseł Pawłowicz czy samego prezesa, którzy również nie podjęli
prób „poczęcia” wskazują, że bezżenność i bezdzietność podana w odpowiednim
politycznym sosie może być także nagradzaną cnotą. Ostatnie wyczyny sejmowej
konserwy przyjąłem z niedowierzaniem -jak daleko można się posunąć w
demonstrowaniu jawnej hipokryzji, nieudolnie maskowanej hasłami z dziedziny
demografii, prokreacji i religii? A wszystko po to, by nie można było np.
dziedziczyć po zmarłym partnerze. Gdzie indziej można zapisać wszystko nawet
kotu – u nas pewnie dla jednego kota zrobią wyjątek, ale dla ludzi- nie! Bo nie
i już! Taką, wicie, nasza partia ma linię ideologiczną, a jak się z nią nie
zgadzasz, nasza bezdzietna pani profesor zruga cię przykładnie i nad „wyraz”/
spier...laj!/ kulturalnie.
Cogito, ergo sum. Patrząc na sejmową salę
przypomniałem sobie to sławne stwierdzenie Kartezjusza. Bo na telewizyjnym
obrazku widziałem pełne rzędy- a faktycznie nie było nawet połowy posłów. Oni
wprawdzie tam siedzieli i głosowali, ale nie myśleli, więc nie byli obecni.
Zabrać im diety! Przynajmniej tyle.
a.kopff@wp.pl
czytaj także
www.1944kopff.bloog.pl