Bądźcie zdrowi!

     
     Proszę się nie obawiać -nie żegnam się tym zwyczajowym zwrotem ze swymi czytelnikami. To po prostu szczere życzenia pod Waszym adresem, które niestety, nie zawsze dadzą się zrealizować i wtedy pozostaje udać się pod opiekę naszej służby zdrowia, której krytykowanie stało się powszechnym zwyczajem. A to nietrudne, bo niedomagania systemu opieki zdrowotnej są bardziej poważne, niż się to wydaje na pierwszy rzut oka.
    W celu zgłębienia tematu podjąłem intensywne studia nad tym problemem, a miejscem, gdzie można się z nim zapoznać najdokładniej jest oczywiście szpital. W ostatnich miesiącach pod pretekstem/?/ choroby zwiedziłem już pięć placówek i spostrzeżeniami z pobytu tamże chcę się podzielić.
    Wrażenia są na ogół pozytywne. Przede wszystkim personel rozmaitych szczebli – ludzie uprzejmi, uśmiechnięci, fachowi, wyrozumiali dla cierpiących pacjentów. Szpitale -czyste, odnowione lub w trakcie remontów, zapełnione coraz bardziej nowoczesnym sprzętem. Wydawałoby się -nic, tylko się leczyć! Więc co takiego się dzieje, że rozmowy o zdrowiu kończą się zwyczajowo ogólnym narzekaniem na usługi medyczne, czemu wtórują doniesienia medialne, epatujące przykładami lekarskich pomyłek.
    Z moich obserwacji wynika, że najtrudniejsza do przebycia jest biurokratyczna droga chorego przez meandry administracyjnych przepisów. Wymyślony za biurkami rytuał, absorbujący czas, często bardzo cenny dla pacjenta- polegający na wędrówkach między lekarzem tzw. pierwszego kontaktu, a wizytą u specjalistów czy wreszcie szpitalem, wydłuża się z powodu paranoicznych przepisów, których zniesienie dałoby efekt natychmiastowy w postaci likwidacji upiornych kolejek i odległych terminów oczekiwania na pomoc. Dlaczego tak długo -chciałoby się zapytać np. pana ministra zdrowia/ nieważne którego z kolei/, ale na odpowiedź nie ma co liczyć, bo nasi ministrowie to lekarze, a nie pacjenci i może dlatego nie widzą tego, co zobaczyć może każdy leżący w szpitalu chory. Więc ja, pacjent -podpowiem.
    Brak miejsc w szpitalach bierze się z traktowania działalności tych placówek jak biur czy urzędów. Mija godzina 16 -ta, a już w szpitalu robi się pusto. Zostaje dyżurny lekarz, a reszta -w płaszczyki i do domciu, bo praca na państwowym się skończyła, a następna -prywatna, dopiero później. I tak- stoją puste pracownie, specjalistyczne gabinety z drogim i często unikalnym oprzyrządowaniem, a na szpitalnych łóżkach leżą odłogiem pacjenci, czekając, aż wstanie nowy dzień i znów się nimi ktoś zajmie. No chyba, że jest to weekend -wtedy czas oczekiwania wydłuża się jeszcze bardziej -w sobotę i w niedzielę oraz w liczne święta państwowe i jeszcze liczniejsze kościelne nawet pracownie rehabilitacyjne są zamknięte na cztery spusty. A przecież możnaby wzorem innych zakładów użyteczności publicznej wprowadzić w placówkach służby zdrowia pracę zmianową - wtedy wykorzystania szpitalnej infrastruktury byłoby pełniejsze. Tłumaczenie, że nie ma na to pieniędzy jest zbliżone do wyjaśnień właściciela Rolls-Royce'a, że dlatego nim rzadko jeździ, bo oszczędza na benzynie. Wyposażenie i utrzymanie szpitali kosztuje znacznie więcej niż najdroższe limuzyny i nie stać nas chyba na to, by medyczne kombinaty były przez pół tygodnia de facto nieużywane. A chorzy ludzie czekają- jedyne, co im się oferuje, to kolejną zmianę ministra.
    Leżałem w szpitalu prawie pełne sześć dni. Badania, które zresztą fachowo i skrupulatnie przeprowadzono, zajęły dni dwa. Pozostałe spędziłem z powodu weekendu/ miałem pecha?/ i niemożności uzyskania wypisu - w łóżku. Towarzyszyła mi niemiła myśl, że blokuję to miejsce komuś bardziej potrzebującemu, czekającemu długo w kolejce po lekarską pomoc.
    Ja wiem, że poruszam temat drażliwy, bo dotykający przywilejów i pozycji lekarzy i że żaden minister nie podejmie ryzyka wprowadzenia zmian w skostniałej strukturze zawodowych obyczajów tej grupy. Ale wokół służby zdrowia narosło tyle absurdów, że czas może przekłuć nadęty balon wypełniony wzniosłymi oracjami o posłannictwie, zawodowym etosie i ochronie/?/ zdrowia. O płacach -również. Więc kiedy padnie na placu boju kolejny minister, zastanowić się należy, czy nie czas, aby jego następcą został tym razem nie lekarz, a pacjent? Może on będzie wiedział lepiej, co zrobić, by system sprawnie zadziałał -dla dobra chorych. Bo lekarze /w większości/ o swoje dobro już zadbali. A wy, drodzy współtowarzysze ze szpitalnych łóżek, póki co -bądźcie zdrowi!


 

a.kopff@wp.pl
czytaj także www.1944kopff.bloog.pl