Szlachetne zdrowie

     
     Któż z nas nie zna opowieści bliskich i znajomych o różnych zdrowotnych dolegliwościach i związanych z nimi kontaktach z lekarzem! Niejednokrotnie wysłuchiwałem takich zwierzeń, traktując je jako jałowe narzekania do czasu, kiedy sam zmuszony byłem oddać się w ręce uczniów Eskulapa. Dlatego dziś chciałbym nieco pomarudzić na ten wyświechtany temat -nieatrakcyjny dla tych, którzy szczęśliwie nie mają powodu do korzystania z naszej „służby zdrowia”.
    Słowo „służba” nie bez przyczyny biorę w cudzysłów. Siedząc w zatłoczonej przychodni doprawdy nie wiem, kto tam komu służy – czy lekarz chorym, czy pacjenci, stwarzający pracownikom medycznej machiny pretekst do zatrudnienia. Jeśli już przemkniesz przez wszystkie formalności związane z rejestracją i umówieniem na wizytę -oczywiście w możliwie odległym terminie - spotkasz się z Jego Wysokością Doktorem, który uświadomi cię od razu, że jesteś jedynie numerkiem, który należy jak najszybciej odfajkować. Stworzona specjalizacja tzw. medycyny rodzinnej polega na tym, że jest to kolejny próg w obronie kasty medycznej przed wizytami chorych ludzi, którzy w cięższych przypadkach na szybką i skuteczną pomoc ze strony siedzących za biurkami zurzędniczałych lekarzy nie powinni mieć nadziei. Im najlepiej wychodzi przedłużanie recept i wypisywanie skierowań do specjalistów, co ostatecznie mógłby wykonać dowolny pracownik, niekoniecznie lekarz. Tego, niestety, wymagają osławione „procedury” Narodowego Funduszu Zdrowia. Ciekawe, o ile zmniejszyłyby się kolejki w poczekalniach, a lekarze zajęliby się wreszcie przedmiotem swego zawodu!
    Przychodzi jednak w życiu taki moment, że zdrowie się definitywnie psuje i wtedy człowiek popada w desperację chcąc sforsować te biurokratyczne bariery. Dobrym przykładem był poniedziałkowy program Tomasza Lisa. Rodzice bezskutecznie szukali pomocy u sześciu lekarzy, bo ich mały synek zapadł na sepsę. Zamiast podjąć błyskawiczną decyzję o leczeniu -odsyłano ich od szpitala do szpitala, aż wreszcie dziecko zmarło. Żaden z tych lekarskich urzędników nie poczuwa się do odpowiedzialności, a reprezentujący w dyskusji środowisko medyczne prezes Naczelnej Izby Lekarskiej zaprotestował przeciw upublicznianiu tego przypadku, bo to „podważa zaufanie do służby zdrowia”. Taka kuriozalna refleksja przeszła panu prezesowi przez gardło bez wysiłku. Zaufania do lekarza nie buduje się przecież na „procedurach”, lecz na jego wiedzy, umiejętności rozmowy z pacjentem i towarzyszącej jej empatii. Tymczasem w tych przychodniach zaczyna rozpowszechniać się postawa, tak pięknie przedstawiona w pierwszej scenie filmu „Pora umierać” ze wspaniałą Danutą Szaflarską w roli głównej. Pozwólcie, że przypomnę : staruszka wchodzi do gabinetu - znudzona pani doktor nie patrząc na nią cedzi przez zęby: niech się rozbiera! -a zaskoczona tym obcesowym rozkazem potencjalna pacjentka po chwili odpowiada -”niech się w dupę pocałuje” - i wychodzi pozostawiając chamkę w lekarskim kitlu w osłupieniu. Ale to film -bo w rzeczywistości chory człowiek zniesie wszelkie upokorzenia, niegrzeczną obsługę, niewprawne pielęgniarki, błędne diagnozy i kompletną nieczułość na jego dolegliwości , dając tej „służbie” przyzwolenie na uwłaczające godności ludzkiej zachowania.
    W ostatnim roku mój kontakt z lekarzami nie wyglądał tak źle. Spotkałem się z wieloma przykładami, świadczącymi o tym, że opisane wyżej przypadki są sporadyczne, bo prawie wszyscy lekarze, z którymi się spotkałem, byli kompetentni, uważni i troskliwi, a niektórzy nawet z poczuciem humoru, ważnym przecież w ciężkich chwilach. Ale „czarne owce” też są! I dopóki nad nimi izba prezesa Hamankiewicza rozciągać będzie ochronny parasol- ten kto trafi na takiego „lekarza” nie tylko może stracić zaufanie do niego, ale nawet życie. Żadne procedury nie naprawią braku elementarnych umiejętności zajmowania się zdrowiem drugiego człowieka- a zatrudnienie kilku nieudolnych arogantów jako „lekarzy pierwszego kontaktu”, a niekiedy i wyżej- niszczy zaufanie do służby zdrowia i jak zauważył minister Arłukowicz -wpływa negatywnie na opinię o wszystkich, w ogromnej większości dobrych, profesjonalnych medykach.
    Proces, jaki rodzice zmarłego dziecka wytoczyli nieczułym na cierpienie malucha warszawskim lekarzom może stać się wreszcie precedensem w przełamywaniu bezkarności za medyczne błędy i dać szansę samooczyszczenia środowiska z przypadkowych konowałów. I lekarzom, i pacjentom może to wyjść na zdrowie. Tylko małego Jasia -żal...




 

a.kopff@wp.pl
czytaj także www.1944kopff.bloog.pl