Strudel
Siedzieliśmy w sporym gronie na obiadku, wystawionym przez
żonę w niedzielne popołudnie dla odświętnie bliskich, lecz na co dzień dalekich
członków naszej rodziny. Spotkaliśmy się w dzień Wszystkich Świętych na
cmentarzu - gdzie zjechali z różnych stron - i byłoby głupio nie zaprosić. Żona,
zaradna kobieta, z zapamiętanym z domu rodzinnego okrzykiem „Goście idą, wody
dolewać” sobie tylko znanym sposobem uczyniła ze skromnej zawartości lodówki
cud, istną Kanę Galilejską, i teraz sześć osób ze smakiem zajadało to, co miało
wystarczyć dla dwojga.
- Fajnie mieszkacie - zauważył starszy pan (chyba wuj?) z Przemyśla. - W
Warszawie w ogóle jest lepiej niż u nas, na Podkarpaciu. Szkoda, że Lech
Kaczyński poległ, bo by wam miasto wyszykował, jak się patrzy! Ale wam nawet na
referendum iść się nie chciało, a mogliście przecież przegonić z ratusza tę
babę, co nic nie potrafi! Ty leniu - zwrócił się do mnie - też pewnie nie
poszedłeś, hę?
Żona kopnęła mnie pod stołem. Postanowiłem posłużyć się tzw. półprawdą.
- Poszedłbym, ale byłem chory - zmyślałem naprędce. - Zresztą sądziłem, że
wystarczy głosów opozycji, żeby ją odwołać. Ale się nie udało - dodałem, udając
wielkie zmartwienie z tego powodu. - To pewnie dlatego, że Leszek Miller nie
poparł tej inicjatywy...
Na dźwięk tego nazwiska ciotka o mało co nie zakrztusiła się cienkim rosołkiem.
- Miller? Ten komuch, jak mówi nasz arcybiskup? Wiecie, co on ostatnio
powiedział, jak go spytano, co zrobić z komisją Macierewicza? Wyłączcie im
kamery! On chce, aby ludzie nie dowiedzieli się o tych zdrajcach, którzy
przygotowali zamach na najlepszego prezydenta! - ciotka rozlała zawartość
talerza na dotychczas czysty obrus. - Przepraszam, ja wytrę! - wuj spiorunował
żonę wzrokiem - tak się, mówię wam, denerwuję, bo jak włączę telewizor i widzę
tego Tuska... - A wy, czemu macie takie głupie miny - zwróciła się do siedzącej
naprzeciw pary. Faktycznie - z trudem powstrzymywali się od śmiechu, wymieniając
ukradkowe spojrzenia. Młodzi - ona, krewna z Bolesławca, on - narzeczony,
Niemiec w pierwszym pokoleniu, odwiedzający kraj rodziców. - Rosół wam nie
smakuje? Przyjedźcie do nas, do Przemyśla, ja wam zrobię porządny, to sobie
pojecie.
- Ależ nie, rosół jest pyszny - kuzynka próbowała ratować faux pas ciotki. -
Tylko dlaczego mamy rozmawiać o polityce? – Właśnie - wtrącił się Helmut, jej
chłopak. - U nas raz na cztery lata wybory, a potem spokój, a u was cały czas
jakieś afery, kłótnie i bezsensowne referenda. No i w Polsce wszystko jest
polityczne - szkoły, drogi, koleje, a wszystko podobno do chrzanu. Jakoś nie
zauważyłem! W waszej telewizji od rana do wieczora tylko narzekania, ksiądz Gil
i pijany poseł. Kto to ogląda?!
- Ja, żona, nasi sąsiedzi - wszyscy, którzy czekają na prawdę - oznajmił wuj -
nie na kłamstwa rządu, tylko prawdę - powtórzył z naciskiem.
Zostawiłem towarzystwo i poszedłem do kuchni, gdzie żona z dwóch kurzych piersi
usiłowała wykroić sześć kotlecików. - Pospiesz się z drugim daniem, zanim się
pozabijają - usiłowałem uprzedzić bieg wydarzeń. Na próżno: z pokoju dobiegały
strzępy coraz głośniejszej dysputy. „U was - u nas...Tusk to wasal Merkel i
Putina... jak wam się nie podoba, to... dlaczego chcesz wyjść za Niemca... czy
wam rozum odebrało... jak długo tak można... nie będziesz mnie, gówniaro, uczyć
patriotyzmu”... Wreszcie zapanowała cisza. W drzwiach kuchni stanęli młodzi.
- Miło było spotkać się po latach, ale musimy już wyjść, bo jesteśmy umówieni -
kuzynka kłamała nieudolnie, a jej partner, czerwony na twarzy, złożył nam wyrazy
ubolewania z powodu, jak się wyraził - ”takich gości”. Na nic zdały się prośby,
żeby jeszcze zostali, bo jedzenie już gotowe i że muszą się najeść przed podróżą
– pożegnali się i wyszli. Wróciliśmy do pokoju z kotlecikami i kwaśnymi minami.
- Nie udała nam się rodzinka, co, stary? – poskarżył się wuj. - Europejczycy,
cholera! A co nam ta Europa dała? Bidę z nędzą! I jeszcze ci obcy! Jak ten
Helmut się nazywa? Jakoś tak - Rosen coś tam... Ty - zwrócił się do żony - a
może to Żyd? Tego by jeszcze brakowało, żebyśmy mieli Żyda w rodzinie! To
wszystko przez tę Platformę - tam przecież sami Żydzi! Co się stało z tym
krajem!
Ciotka nałożyła sobie dwa kotleciki. - Dobrze, że sobie poszli, będzie można się
posilić, bo u was, widzę – cieniutko - powiedziała ze współczuciem. - Nie to, co
u nas, w Przemyślu – i rosół treściwy, i porządne schabowe, a i deser się
znajdzie... Jak przyjedziemy za tydzień, to wam coś przywiozę. Co chcecie -
strudel czy paschę?
Zmartwieliśmy. Już nam się zdawało, że po tej wizycie będzie parę lat spokoju, a
tu... za tydzień... Wrzasnąłem ze strachu: co będzie za tydzień?
Wuj mnie pouczył: za tydzień będzie wielka manifestacja patriotyczna na
Krakowskim Przedmieściu w kolejną miesięcznicę smoleńskiego zamachu, Będziemy
tam, potem pojedziemy do Krakowa na Święto Niepodległości, ale wpadniemy po
drodze do was. Ze strudlem!
Popatrzyliśmy z żoną po sobie.
- Nie bardzo się składa, bo my w następny weekend chcemy wyjechać... -
gwałtownie starałem się wymyślić, gdzie - wreszcie palnąłem - do... Bolesławca.
- Do tych... Szwabów? - wyjąkał zaskoczony wuj. - Zbieraj się stara, idziemy
stąd.
Obrazili się na dobre. Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, zapytałem zmęczoną
kuchennymi wyczynami żonę, czy rozpaczliwy pomysł z naszą ekskursją jej się
podoba. - Jedźmy gdziekolwiek - odpowiedziała – byle jak najdalej od
Krakowskiego Przedmieścia, Podkarpacia i narodowego szaleństwa, bo za dużo już
tego!
A więc - jedźmy, nikt nie woła. Tylko strudla szkoda.
a.kopff@wp.pl
czytaj także
www.1944kopff.bloog.pl