Non omnis moriar...
Gdy umiera
artysta, słyszymy wśród różnych okazjonalnych banałów,że pozostawił po sobie
wiekopomne dzieła, dzięki którym żyć będzie w naszej pamięci. Po paru latach
jednak zarówno osobę, jak i jej dokonania otacza mgła zapomnienia i na dźwięk
jego nazwiska zastanawiamy się , czy był poetą, czy może malarzem. Powiecie
-przesadzam? Obejrzyjcie jakiś teleturniej. Ale Jego to nie dotyczy.
Czesław Niemen. Kiedy umierał dziesięć lat temu
uważany był za nieco zakurzony relikt PRL-u, nie dlatego - jakby mu to
wypomnieli dzisiejsi publicyści/?/- że „współpracował”, lecz po prostu żył w
tych trudnych czasach, choć przez całe twórcze życie był w opozycji do
obowiązujących wtedy kanonów. Ich strażnicy byli bezradni wobec zdumiewającej
popularności faceta, który soulowe murzyńskie frazy łączył z kresowym zaśpiewem.
Jego artystyczny pseudonim budził w nich strach przed reakcją wielkiego sąsiada,
a w rodakach nostalgię za utraconą częścią ojczyzny. I do tego jeszcze te włosy,
te stroje, ta muzyka! Nic dziwnego, że miał pod górkę: zwłaszcza niektórzy
dyspozycyjni jak w każdym ustroju dziennikarze, nie zostawiali na nim suchej
nitki. Drwili z pseudonimu/Niemena czy Niemna?/,wyśmiewali teksty, zarzucali
plagiaty, pisali, że nie śpiewa, lecz krzyczy, donosili o rzekomych aferach – a
on trwał w swym wykreowanym wizerunku i świadomy swej sztuki wyniośle
dystansował się od tego zgiełku uciekając w świat muzyki.
Gdy rozpoczynałem swą muzyczną przygodę, był moim idolem.
Pilnie nasłuchiwałem, czy w radiu nie pojawi się nowy utwór Czesława. Zapędzałem
wtedy swój amatorski zespół do roboty i wkrótce -na tanecznych wieczorkach w
Krośnie nad Wisłokiem rozbrzmiewała kopia nowego hitu Niemena. Dobra to była
szkoła. Ale jakże wielka była moja trema, kiedy w roku 1970 stanąłem przed
mistrzem twarzą w twarz! Byłem wówczas szefem zespołu Respekt, mającego ambicję
grać jazz-rocka. Zaproszono nas do wypełnienia pierwszej części Jego koncertu
głównie dlatego, że w skład grupy wchodziły również pięknie śpiewające
wokalistki z debiutującą wówczas Krystyną Prońko na czele -Niemen wykorzystał je
jako chórek w swym recitalu. I tak objechaliśmy wspólnie Polskę, dzięki czemu
miałem możliwość nie tylko docenić kunszt wokalisty, podziwiać wspaniałych
muzyków mu towarzyszących, ale także przeżyć pierwsze przykre zdumienie po
artykułach prasowych na temat rzekomo nieobyczajnego zachowania Czesława w
Radomsku, gdzie podobno miał wypiąć d... na publiczność. Byłem tam- nic takiego
się nie zdarzyło!Od tego czasu wszelkie „dziennikarskie rewelacje” , jakich nam
nie szczędzą współcześni pismacy „mam w wielkim poważaniu”.
Spotkałem Go jeszcze wiele razy -w studiach nagraniowych, na
festiwalach i koncertach, a także w prywatnych okolicznościach. Coraz bardziej
wycofany, nieufny wobec ludzi, zamknięty w sobie -jakże inny niż pełen radości
życia, trochę naiwny, spontaniczny młodzieniec z początków kariery. Trudno się
zresztą dziwić po numerze, jaki wycięła Mu telewizja, montując z fragmentów
wywiadu werbalne poparcie dla autorów stanu wojennego. Jego sława i pozycja
miała swoją, bolesną cenę. I On ją płacił zgorzknieniem, które towarzyszyło Mu
pod koniec życia i które słychać w jego muzyce. Bowiem publiczność, spragniona
zachodnich skocznych dyskotekowych nowości uznała jego ówczesną oryginalną
twórczość za trudną i niezrozumiałą, wręcz dziwaczną, radiowi didżeje
zachłystywali się dokonaniami współczesnych jednodniowych gwiazd, On zaś w
samotności tworzył muzykę nie dla idiotów, lecz dla siebie. Był – mimo hałasu,
jaki wokół niego kiedyś czyniono -skromnym, a nawet nieśmiałym człowiekiem. I
taki odszedł cicho dziesięć lat temu. Ale przecież -nie wszystek...
Wspominam Go, bo Jego piosenki towarzyszyły mi w latach
młodości, bo zawdzięczam Mu wybór życiowej drogi, bo cierpliwość, z jaką znosił
przeciwności losu dała mi wzór do naśladowania. I za to,Czesław, że byłeś”obok
nas”na tym dziwnym świecie, gdzie „czas, jak rzeka” płynie, dziękujemy Ci z
niejednego serca.
a.kopff@wp.pl
czytaj także
www.1944kopff.bloog.pl