Nasze bogactwo?

 

    Minione święta wielkanocne przyniosły nam, oprócz kulinarnej rozpusty także okazję do refleksji nad tzw. wartościami, o których wypowiadali się mędrcy świeccy i duchowni. Wniosek, jaki się mi nasunął po wysłuchaniu fragmentów okolicznościowych wystąpień jest taki, że ich wszystkich opanowało zaćmienie umysłu lub zwyczajna hipokryzja. Niemal w każdej oracji- czy to z ambony, czy z politycznej trybuny- z wielką mocą podkreślano rolę rodziny jako czynnika scalającego społeczeństwo, a posiadanie dzieci uznano za obywatelską powinność dającą narodowi bogactwo.

    Kiedy wybrzmiały piękne hasła, powróciliśmy do rzeczywistości. A w niej -różnie bywa. Z rodzinami zwłaszcza. Nie każdy chce się przyznawać do rodziców, bo przecież ci starsi najczęściej ludzie swą młodość spędzili w czasach, słusznie wykreślonych z obowiązujących kalendarzy, a więc zapewne są skażeni wrogą ideologią. Życiorysy ojców czy dziadków mogą skutecznie złamać kariery dzieci czy wnuków, w czym niezawodnie dopomoże wyspecjalizowana instytucja -IPN, choć oczywiście są również znane wyjątki od tej reguły. Zostawmy więc „kustoszom pamięci” grzebanie się w papierowych wykopaliskach, a przyjrzymy się raczej „przyszłości narodu” czyli współczesnej młodzieży, bo to dopiero problem nie lada.

    Lata, w których dzieci uznawaliśmy za narodowe bogactwo, minęły chyba bezpowrotnie. Może dlatego, że dziś społeczeństwo pragnie być zasobne w dobra materialne, których mnożeniu posiadanie potomstwa wcale nie służy. Polska od kilku lat ma pogłębiający się niż demograficzny, a wielodzietne rodziny stanowią wyjątek najczęściej kojarzony z biedą i niskim ilorazem inteligencji. Dlatego też nawoływanie do prokreacji spotyka się ze wzruszeniem ramion : wy sobie mówcie, a my i tak zrobimy, a raczej nie zrobimy swego. Ludzie stawiają zasadnicze pytania -a po co, a za co, a także coraz częściej -z kim? Księża uważają, że dzieci można mieć tylko w małżeństwie uświęconym przed ołtarzem i broń Boże w wyniku sztucznego zapłodnienia, politycy – bronią się do upadłego przed uznaniem związków partnerskich, z których pochodzi znaczący procent urodzeń i tylko ZUS nie wchodzi w szczegóły licząc na to, że młode pokolenie swą pracą pokryje /być może!/ emerytury dla rodziców, których składki ubezpieczenia na starość dawno przejadły kolejne rządy. Te zaś rzucają kolejne pomysły, jak zmienić ten stan rzeczy: a to groszowe zasiłki, a to „becikowe”, a to bezpłatne podręczniki – a dzieci od tego nie przybywa. Dlaczego?

    Tu wracamy do świątecznej hipokryzji. Z ambony o dzieciach prawi ksiądz, sam bezżenny i pozbawiony potomstwa, ale udzielający „nauk przedmałżeńskich”. Z trybuny sejmowej patriotyczne wezwania do zwiększenia przyrostu głosi stary kawaler na zmianę ze starą panną. W telewizji trwa dyskusja- owszem, o związkach partnerskich, ale jednopłciowych. Cóż, temat atrakcyjny! Ale i tak wiadomością dnia jest śmierć dziecka zagłodzonego przez swych opanowanych wegańską doktryną rodziców. W takiej atmosferze potencjalna matka trzy razy się zastanowi, zanim podejmie trud wychowania potomka, zwłaszcza, że z dużą dokładnością może sobie wyobrazić, co go czeka w życiu. Kłopoty z uzyskaniem miejsca w przedszkolu, tępa wychowawczyni w klasie, spodziewana matura z religii, wyższe studia za ciężkie pieniądze i wreszcie - wyjazd za granicę w celu zapewnienia sobie godziwego poziomu życia, stabilizacji i świętego spokoju. Bo- nie ukrywajmy tego -nasz kraj nie jest miejscem najpiękniejszym na ziemi. Dochód na głowę mieszkańca stawia nas w ogonie Europy, mimo informacji o stałym jego wzroście. Podobno za cztery lata przegonimy Grecję -najbardziej zadłużone państwo. I jak tu mieć dzieci?

    Nie dziwię się, że narasta poczucie beznadziei połączonej z apatią -stąd zapewne wysokie notowania negującej wszystko partii. Ale wciąż brak realnego panaceum na nasze problemy! Kanonizacja także nie odwróci od nich uwagi, choć jakiś cud by się przydał. Najlepiej -ekonomiczny.


 

a.kopff@wp.pl
czytaj także www.1944kopff.bloog.pl