Trucizna wielkanocna


Przypomina mi się stara anegdota teatralna – opowiadał siwy staruszek na zebraniu Koła Emerytów. -Pewien aktor , który w finale dramatu miał przebić się sztyletem, daremnie szukał go wśród dekoracji, bo pan od rekwizytów zapomniał położyć w umówionym miejscu potrzebne narzędzie. Zdesperowany, nie wiedząc, jak ma zakończyć spektakl, zdjął but z nogi, dźgnął się nim w pierś i upadł na deski z okrzykiem: „ten but był zatruty!” Publiczność o mało co nie umarła ze śmiechu.

-Przytomny gość- ożywił się pan Stanisław. - Bo każda sztuka, jak już się zaczęła, tak też i skończyć się musi. Zakończenie może być nawet niezgodne z intencjami autora -najważniejsze, by ludzie wiedzieli, kiedy mają iść do domu. -Święte słowa -podchwycił temat siedzący w kącie łysy grubasek. -Ludzie lubią się uśmiechać nawet na cmentarzu, czyli tam, gdzie każdemu kończy się kiedyś sztuka życia. Zwłaszcza, gdy nieboszczyk był człowiekiem wesołym, towarzyskim i zostawił po sobie pamięć w postaci zabawnych anegdot. Na takie uroczystości warto chodzić!

Pan Stanisław spoważniał. - Zapewne dziesiątego byłeś pod pałacem?

-A tak, byłem -odparł łysy- bo lubiłem nawet prezydenta Kaczyńskiego, ale się zawiodłem. I to wcale nie na przemowie brata, bo z góry wiedziałem, co powie, ale czekałem na występ Jana Pietrzaka. Był, niestety, fatalny...

Siwy staruszek pokiwał głową.

-Bo on jest w naszym wieku, a może i starszy, lecz zgorzkniały- pewnie dlatego, że wraz z upadkiem komuny wyschło mu źródło inspiracji, więc teraz zajął się krytyką rządu. Jest tak oskarżycielski jak emerytowany pracownik fabryki lokomotyw parowych, zlikwidowanej z powodu braku zamówień na takie wyroby, który po nocach dzwoni do telewizji: „Może i te lokomotywy były „nie tego”, ale, panie redaktorze -miejsca pracy były! A ten rząd wszystko rozkradł i porozdawał obcym!”.

-Mniej więcej tak to wyglądało - potwierdził łysy- ale wróćmy do obchodów rocznicy. Prezes wykoncypował, że zbiegowisko pod pałacem powinno zakończyć się mocnym akcentem, więc zaprosił księdza, aby ten egzorcyzmami wygnał złe duchy z prezydenckiej siedziby. Księżulo dopiero dał popis! Mamrotał jakieś zaklęcia, ale żaden duch się nie pojawił! Nic dziwnego! Przecież wszyscy prezydenci -oprócz Lecha- żyją, czyżby tylko on był tym „złym duchem”? Niemożliwe! Zawiedzeni w oczekiwaniu na zjawiska nadprzyrodzone uczestnicy zgromadzenia w milczeniu się rozeszli. Kiepski finał!

Posiedzieliśmy jeszcze chwilkę, a na odchodnym złożyliśmy sobie świąteczne życzenia. Odprowadzałem pana Stanisława do domu. Ten nie odzywał się przez całą drogę, aliści przed furtką złapał mnie za rękaw.

-Chyba zrezygnuję z tych spotkań w naszym kółku. Bo wiesz, młokosie- tak mnie nazywał, ponieważ od siedemdziesięciu lat był ode mnie o trzy lata starszy- o czym my tam gadamy! Głupia polityka zatruwa nam życie i nawet świąt nie oszczędza! Co mnie obchodzi jakiś prezes chwilowej partii, która się zaraz rozleci, gdy jego zabraknie? Zamiast wielkanocnego jajeczka podsuwają nam propagandę wyborczą, a narodowy dramat zamieniają w farsę, której kolejny akt kończy nie cios zatrutym butem, ale zatruty nienawiścią ksiądz! Tego jest naprawdę za wiele! Ech, tam! -pan Stanisław machnął ręką i zatrzasnął za sobą furtkę.

Stałem osłupiały jego wybuchem. Chciałem mu jeszcze raz życzyć „wesołych świąt”, ale słowa uwięzły mi w gardle. Przecież nie jestem hipokrytą. Chyba...

 


 

a.kopff@wp.pl
czytaj także www.1944kopff.bloog.pl