Częściowy sukces!


    Ubiegły tydzień stał pod znakiem rozrywki masowej. Okazja była jak się patrzy: dwadzieścia pięć lat od „częściowo wolnych” wyborów, które, jak podkreślał prezydent Komorowski - przyniosły Rzeczpospolitej wolność. Z tego powodu przybyła do Polski masowa reprezentacja światowych przywódców z prezydentem USA na czele, co uznano za wielki sukces obecnej władzy. Nasz prezydent ufetował dostojne stado solidną wyżerką, w zamian goście musieli wielokrotnie wysłuchiwać jego popisów oratorskich. Zgromadzeni w bezpiecznej odległości mieszkańcy stolicy uznali jednak, że wystąpienie amerykańskiego prezydenta było lepsze, mimo, iż przemawiał on prawie w całości w obcym języku, ale polskie słowa, wtrącane z grzeczności, także dotarły dzięki tłumaczom do ich uszu. Do pełni szczęścia zabrakło tylko obecności prezesa Kaczyńskiego, któremu lekarz zgodnie z „klauzulą sumienia” wystawił zwolnienie lekarskie, oraz przewodniczącego Dudy, któremu podobno na służbowym Rolls-Royce nie domalowano na czas korony. Tę nieobecność zauważyły media ubolewając, że z tego powodu powstała wielka strata. Przesada! Żadnej straty nie było, gdyż pozostałe dwie porcje jagnięciny zostały jednak skonsumowane, choć twierdzenie, że uczyniła to gospodarna p. prezydentowa jest wymysłem prawicowych paszkwilantów.

    Tymczasem pan prezydent poszedł za ciosem -wygłosił przed Zgromadzeniem Narodowym kolejne przemówienie, reklamowane ze względu na jego długość jako tasiemcowe. Istotnie, był to tasiemiec, ale uzbrojony, bo chodziło o pieniądze dla wojska. Potem zmienił koszulę i pojechał zrazu do Francji/ specjalność- croissanty i ostrygi/ a następnie do Kijowa, na Ukrainę/ barszcz!/, w ten sposób wetując sobie nieco koszty warszawskiego bankietu. Mam nadzieję, że teraz w spokoju belwederskiego zacisza przetrawi rezultat swych politycznych peregrynacji.

    Pozostawiony samopas naród znalazł jednak powód do dalszego świętowania 25-tej rocznicy wyborów z 4 czerwca 1989 roku w miejscu niecodziennym -w Opolu. To tam telewizyjni macherzy od rozrywki sprokurowali tzw. koncert, który potwierdził, że wolność faktycznie została odzyskana. Zasadza się ona teraz na dość swobodnym traktowaniu dźwięków, wydawanych przez wykonawców i na luźnym ilustrowaniu treści piosenek przez wszechobecny balecik. Całość zgrabnie spięła swą postacią znana z serialu „Rodzinka” pani Kożuchowska oraz niezgrabnie pan Woronowicz, znany z reklamy ING Bank Śląski. Mimo pewnych mankamentów para ta była i tak o niebo lepsza od czeredy rozśmieszaczy, którzy w innych „koncertach” wyduszali z amfiteatru opolskiego nieskażony myśleniem rechot. Ale największym powodzeniem wśród publiczności cieszyli się, niewidoczni na wizji -operatorzy kamer. Wystarczyło im bowiem skierować elektroniczne oko na siedzących w rzędach widzów -a już całe rzędy demonstrowały swój spontaniczny entuzjazm i radość z możliwości pojawienia się na ekranie i pomachania ręką cioci z Rypina. Ubarwiło to niesłychanie przekaz telewizyjny, odwracając uwagę od smutnych w większości piosenek, dobranych tak, by oddawały ponury nastrój panujący w czasach zniewolenia.

    W tej beczce telewizyjnego miodu znalazła się łyżka, co ja mówię -solidna chochla dziegciu. Dlaczego zabrakło takich zasłużonych artystów, walczących o wolność swą niebanalną twórczością jak Andrzej Rosiewicz czy -to już skandal! -Jan Pietrzak? Przecież opozycyjny song „Chłopcy -radarowcy” wzbogacony baletowym „tańcem z pałami” byłby jak najbardziej hitem festiwalu. A czy patriotyczne wezwanie”Żeby Polska była Polską” nie zasługiwało na wspólne wykonanie ze wszystkimi, którzy uważają, że jest nadal aktualne? Wyobraźcie sobie -cały PiS na scenie! Niestety, jak widać -zniewolenie trwa. I dlatego, powiedzmy szczerze: odtrąbiony w TVP sukces festiwalu był -jak pamiętne wybory sprzed dwudziestu pięciu lat -tylko częściowy. Ale przecież i te mury runą, runą...

    I przetrwa tylko Maryla Rodowicz.

 

a.kopff@wp.pl
czytaj także www.1944kopff.bloog.pl