Kto tańczy, śpiewa i ...rządzi?


Przysłowia, jak wiadomo, są mądrością narodów. Zastosowanie jednego z nich pasuje jak ulał do imprezy, zorganizowanej w Polsce przez grupę sędziwych sędziów /taka nieprzypadkowa gra słów/ pod nazwą „wybory samorządowe”. Zwabiono do uczestnictwa w tym wydarzeniu wielu zaciekawionych obywateli, którym obiecano, że po zakończeniu głosowań, czyli głównej atrakcji tego „święta demokracji”, jak tę imprezę nieco na wyrost nazwano -dowiedzą się, kto w ich miastach i wioskach będzie wójtem, burmistrzem czy prezydentem, a kto zostanie rajcą w gminie, powiecie czy województwie.

Ale - o jakie przysłowie chodzi? Poczekajcie proszę, trochę cierpliwości!

Nieporozumienia zaczęły się natychmiast po zamknięciu lokali wyborczych, bo wtedy do akcji wkroczyły niezawodne media. Na wszystkich antenach dziarscy prezenterzy wymachując słupkami ogłosili, że to nie Kowalski został wójtem lub pani Pipsztycka weszła do sejmiku, lecz zwyciężyło partyjniactwo, nasza narodowa zmora. Dowiedzieliśmy się zatem, że wygrał PiS przed PO, co wynikało z zeznań ciągniętych za język obywateli, spoconych z intelektualnego wysiłku związanego ze zrozumieniem treści zawartych na pokrętnych kartach do głosowania. Niestety -te prowizoryczne szacunki nie spotkały się z szacunkiem ani pana prezesa PiS ani pana przewodniczącego SLD. Obaj ci zacni mężowie, zjednoczeni w skrajnym /podobnie jak ich notowania/ oburzeniu, postanowili mimo dzielącego ich wzajemnego obrzydzenia oprotestować wyniki, nawet za cenę zakwestionowania prawa, obowiązującego w naszym kraju.

A gdzie przysłowie- zapytacie! Spokojnie, czekajcie.

Okazało się wkrótce, że inicjatorom samorządowego rankingu popsuła się maszyna licząca głosy, co przyniosło falę różnych podejrzeń co do prawdziwości wyniku. Im dłużej czekano na oficjalne rezultaty – tym bardziej nieufność wzrastała. Ofiarą tej atmosfery padli owi sędziwi sędziowie, którzy całkiem potracili głowy oraz resztki autorytetu, a w końcu również stanowiska, mimo, iż w rozpaczy narowistą i niesprawdzoną uprzednio maszynę nakazali zastąpić robotami ręcznymi. Roboty zabrały się do tej pracy bez entuzjazmu i dlatego właściwe rozstrzygnięcie poznaliśmy dopiero po tygodniu od zakończenia imprezy.

Wszystkim, którzy z niecierpliwością czekają na obiecane przysłowie bardzo się dziwię, gdyż zgodnie z obyczajami panującymi w naszym kraju czekanie na cokolwiek to już chyba, do cholery -normalne! Zwłaszcza w sądach. Czyż nie?

Kiedy wreszcie późnym sobotnim wieczorem sędzia- przewodniczący PKW łamiącym się ze wzruszenia głosem podał z grubsza do wiadomości to, co mu na naprędce przygotowanych karteluszkach podsunięto -wybuchła prawdziwa bomba! Wyniki były wstrząsem dla wiodących partii, składających się bez wyjątku z dumnych potomków stanu szlacheckiego, kultywujących tradycje przodków- warcholstwa, sobiepaństwa i pogardy dla ludzi „niskiego stanu”. Bo obok arystokratycznych zwolenników Platformy i zwalczających ich zaciekle stronników PiS-u, ostoi wyznających hura-patriotyzm szaraczkowych szlachetków - największy sukces, niezasłużony ich zdaniem odnieśli lekceważeni sukcesorzy pańszczyźnianych chłopów, stając się trzecią siłą, bez której nie sposób rządzić gdziekolwiek. Ale heca! Kto by pomyślał! Pytania srodze zawiedzionych w apetytach przedstawicieli jedynie słusznych partii, dających codziennie spektakle wzajemnej nienawiści, rozbrzmiewają od paru dni: dlaczego tak się stało? A odpowiedź? Przysłowiowa!

Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta!

Banalne. Ale „na chłopski rozum”- prawdziwe i skuteczne. A partyjnym wojownikom przypominam ostrzeżenie niejakiego Wyspiańskiego, zawarte w „Weselu”: „Chłop potęgą jest i basta!” -o którym zapomnieli. Więc teraz PSL-owcy się weselą -tańczą, śpiewają i rządzą. Oby mądrzej niż poprzednicy.

 

 

a.kopff@wp.pl
czytaj także www.1944kopff.bloog.pl