Teatrzyk marionetek
Mogę śmiało wyznać / licząc na brak
świadków przetrzebionych przez nieubłagany czas/, że od najmłodszych lat
interesowałem się teatrem. Bakcyla tego połknąłem w wieku lat trzech, gdy w
przedszkolu pojawił się kukiełkowy teatrzyk i zaintrygował mnie swą sztuką.
Obejrzałem wówczas zajmującą opowieść ”o królewnie i siedmiu krasnoludkach”, a
najciekawsze dla dociekliwego malucha było objaśnienie złudzenia, że kukiełki
mówią i poruszają się jak żywe.
Po latach ten jakże ważny epizod z mego dzieciństwa stanął mi przed oczami, gdyż aktualnie na afiszu mamy kolejne Dni Teatru Marionetek. W konkursie o nagrodę „Kryształowego Żyrandola” prezentują się rozmaite trupy mistrzów gatunku, które raz na pięć lat dostają szansę ujawnienia swych dokonań szerokiej publiczności i nie szczędząc sił i kosztów, choć nadużywając nieco cierpliwości widzów, przedstawiają najlepsze pozycje ze swego repertuaru. Spektakle powodują zażarte dyskusje między producentami tych widowisk, mające na celu pozyskiwanie zwolenników, popierających ich faworytów.
Oczywiście dziś nie jestem już tak naiwny, by przypisywać kukiełkom zdolności do samodzielnego poruszania się i przemawiania ludzkim głosem, bo wiem, że tajemnica tkwi za kulisami. Tam bowiem siedzą ci, którzy pociągają za sznurki, piszą monologi na kartkach i prompterach i przez dziurkę w kurtynie obserwują reakcję publiczności. No i oczywiście po każdym spektaklu, transmitowanym w telewizji śledzą z wypiekami na twarzy aktualne recenzje. - O! Dostojny „Miś z Okienka” najlepszy! Już raz wygrał, teraz powtórzy sukces -krzyczą jedni. -Wygra „Pinokio”- wieszczą drudzy- bo na sztukę, w której gra, zatytułowaną proroczo ”Ruiny i zgliszcza” jest wielkie zapotrzebowanie, choć są kłopoty ze zmieszczeniem na ekranie rosnącego z każdym kłamstwem nosa marionetki. Duże nadzieje na powodzenie wśród młodzieży ma kolejna ekipa, poddająca ocenie oryginalny musical bez muzyki pt. „Barbie -girl”. Niestety - wadą inscenizacji jest zbyt widoczny, stary animator, przeszkadzający w skupieniu uwagi na głównej postaci. O innych uczestnikach konkursu nie można się jeszcze autorytatywnie wypowiadać, gdyż ich produkcje nie zdobyły dotąd większego rozgłosu, może z jednym wyjątkiem, opisywanym w karmiącymi się nieszczęściami mediach. Chodzi o pana Palikota, któremu w ostatniej chwili rozleciał się zespół i który w desperacji postanowił osobiście zagrać główną rolę w sztuce ”Palikot w butach”. Brak fachowego rekwizytora spowodował katastrofę: zamiast prezydenckich butów dostarczono mu klapki, a zdenerwowany aktor przez pomyłkę zasłonił nimi oczy i dlatego nie zauważył, że publiczność także mu się rozbiegła. Ta smutna historyjka wywołała wielką wesołość u ludzi źle życzących osamotnionemu artyście, czemu w dobie ostrej konkurencji trudno się dziwić.
Podobne wypadki śledzę z zapartym tchem, bo - jak przyznałem wcześniej – od lat wielu teatrzyk marionetek to moje hobby. Cieszę się więc bardzo, że czynna na Wiejskiej wylęgarnia talentów dostarcza nam cyklicznie utalentowanych animatorów i aktorów kukiełkowej sceny i że na jej zapleczu tłoczy się tłum chętnych do studiowania w miejscu, gdzie „mandat” znaczy coś dokładnie odwrotnego niż dla zwykłego śmiertelnika. Studenci rozpoczynają tam zajęcia od gimnastyki -podnoszenia rąk na komendę, a potem czeka ich specjalizacja: solowe występy lub współpraca w zespole. Warto bacznie obserwować postępy w nauczaniu tych nierzadko młodych kadr, gdyż to oni wkrótce zajmą miejsca po starych, zużytych już postaciach, wdzierając się szturmem na telewizyjne ekrany. Bo przecież naród musi mieć godziwą i godną swej wielkości rozrywkę.
W tym roku- zrazu w maju, a potem jesienią czekają nas popisy absolwentów, a więc kupa śmiechu. Nie przegapcie!
a.kopff@wp.pl
czytaj także
www.1944kopff.bloog.pl