Konspira


Minęło kilka miesięcy od ostatniego spotkania z panem Stanisławem. Zastanawiałem się, czy coś złego mu się nie przytrafiło, ale wreszcie zadzwonił. Ucieszyłem się, bo rozmowa z nim to czysta przyjemność, ale równocześnie zaniepokoiłem, bo przez telefon jego głos brzmiał dziwnie, a i to, co mówił, przypominało słynne teksty kapitana Klossa o „kasztanach na placu Pigalle”.

-Niech będzie pochwalony. W niedzielę o siedemnastej będę nad rozlewiskiem. Mokotów. Dunikowski. Przyjdź sam. Muszę kończyć. Amen – połączenie gwałtownie się zakończyło.

Zdenerwowałem się nie na żarty. Dziadek mówi szyfrem, niewyraźnie jak przez chusteczkę, czyżby zwariował? Ostatnio wielu cierpi na głowę, może i jego dopadło? Pragnienie spotkania z nim wzmogła ciekawość i w niedzielę udałem się pod łatwy do odgadnięcia adres : park położony przy Piaseczyńskiej nieopodal Królikarni -pałacu o którego zwrot upominają się Krasińscy, a w którym przez wiele lat mieściło się muzeum Xawerego Dunikowskiego.

W umówionym dniu przechadzałem się alejkami parku położonego wzdłuż wiślanej skarpy wypatrując charakterystycznej postaci. Uwagę musiałem mieć wytężoną, bo co chwilę należało uskoczyć przed korpulentnymi rowerzystkami, które muszą akurat tam gubić nadwagę, zejść z drogi biegaczom ze słuchawkami na uszach i troskliwym mamusiom, zagradzającymi całą szerokość ścieżki wózkami, czy wreszcie skakać przez rozciągnięte smycze z prowadzonymi na ich końcu czworonożnymi ulubieńcami. Po chwili jednak odnalazłem staruszka, choć nie było łatwo. Siedział na brzegu stawu i karmił młode kaczęta.

-Witam, panie Stanisławie! Taka piękna pogoda, a pan w kapturze? Czy jest pan…ścigany?- spytałem, bo on rozglądał się trwożliwie. - Za co, na miłość boską!

-Jeszcze nie, ale wkrótce nas dopadną – powiedział szeptem.- A pan się nie boi? Szykuje się zmiana władzy, a to zawsze oznacza, że zabiorą się za takich jak my, więc trzeba się przygotować. Dziennikarze już czują pismo nosem i zmieniają front. Wystarczy posłuchać wiadomości :”Przerażona spadkiem notowań Ewa Kopacz zwołała posiedzenie gabinetu”

-Nie rozumiem, o co panu chodzi , panie Stasiu- bąknąłem. Spojrzał na mnie z politowaniem.

-Czy pan naprawdę tego nie widzi? Pan? Przecież w tym krótkim zdaniu rzetelna informacja zaczyna się od „Ewa Kopacz”, pal sześć, że bez tytułów. Reszta – to tendencyjny komentarz. A czego się boję? Nie Dudy, przepraszam- prezydenta Dudy, nie Kaczyńskiego, nie zmiany rządu, lecz tych fanatyków, którzy zawsze wypełzają zewsząd na czas wyborów i dostają przyzwolenie na kłamstwa, na brutalną siłę, na „nowe porządki”. Pora uciekać!

Pan Stanisław niewątpliwie przesadzał, ale prawdą jest, że trudno okiełznać psy, które zerwały się z łańcucha.

-To dlatego stał się pan tak ostrożny, bo prezydentem nie został pański faworyt? - spytałem pragnąc, by wyjaśnił mi swoje zachowanie. Starszy pan się oburzył.

-Mnie nie chodzi o polityczne przekonania, ale o to, że przy okazji triumfuje bezczelne chamstwo, ustrojone w patriotyczne piórka, bezkarne i naprawdę groźne- pan Stanisław się nieco zacietrzewił – i tego należy się bać!

Nagle kaczki, które u jego nóg pożywiały się ziarnem słonecznika, kwaknęły i poderwały się do lotu. Obejrzałem się: parę metrów dalej mały gówniarz ciskał w nie kamieniami zachęcany rechotem podpitego tatusia. Już miałem zwrócić mu uwagę, ale pan Stanisław mnie powstrzymał.

-Niech pan się nie wygłupia! Po gębie chcesz pan oberwać? Pewnie za nimi nadciąga cała rodzinka, czyli tak wychwalana w przedwyborczych przemowach podstawowa komórka społeczna. A ich bezstresowo wychowane dzieci już niosą w przyszłość „kulturę” wyniesioną z domu. Lepiej zejść im z drogi – pan Stanisław naciągnął głębiej kaptur, bo na ścieżce rzeczywiście pojawiła się reszta pijanej wycieczki i zacumowała w zaroślach. Po chwili w pięknym parku zapłonęło ognisko, a wrzaski bachorów mieszały się z trzaskiem łamanych gałęzi i piskiem podchmielonych paniuś. Przybyli, zobaczyli, zwyciężyli! Zwycięstwa trzeba oblewać!

Wycofaliśmy się w milczeniu. -Może zadzwonić do Straży Miejskiej-spytałem, ale pan Stanisław machnął tylko ręką. -I niech pan do mnie nie dzwoni, bo telefon może być na podsłuchu -powiedział.- Proszę raczej wpadać, a pukać tak, jak w stanie wojennym. Pamięta pan?

Pewnie, że pamiętam, choć myślałem, że już się nie przyda. Cóż, życie jest pełne niespodzianek...

 

a.kopff@wp.pl
czytaj także www.1944kopff.bloog.pl