KIJ W MROWISKO


 

    Tego tylko brakowało! W kampanię wyborczą, pełną wszelkich okazjonalnych idiotyzmów, wrzucono bombę. Kto wrzucił – dokładnie nie wiadomo, bo podejrzenia są, ale konkretów brak. Fakt, że zaślepieni walką o stołki nasi politycy nie zauważyli, że na Bliskim Wschodzie zbierały się czarne chmury i tylko kwestią czasu było, kiedy wiatry je do nas przygnają. Teraz, gdy wiatr zmienił się w huragan- są bezradni w swej nieumiejętności przeciwdziałania nadchodzącej nawałnicy.

    Bomba – to niespodziewany/?/ napływ imigrantów z krajów arabskich, usprawiedliwiany toczącą się tam wojną domową. Rząd, zmuszony stanowiskiem Unii Europejskiej, składa deklaracje o przyjmowaniu tzw. uchodźców; opozycja, wyczuwając obawy większości społeczeństwa -jest przeciwna. Kolejny powód do pogłębiania podziałów, do używania niewybrednych obelg i pomówień trafił w czas przedwyborczej agitacji, toteż obwinianie się o ksenofobię i rasizm z jednej strony, a zdradę narodowych interesów i uleganie obcym dyktatom z drugiej – dołączono do arsenału wzajemnych oskarżeń.

    Tymczasem sprawa nie dotyczy tylko polskiego zaścianka, lecz całej Europy. Dlatego kto by nie rządził po wyborach -zmierzyć się będzie musiał z problemem trudnym do rozwiązania, wymagającego aprobaty wszystkich sił politycznych i społecznej akceptacji. Czy to możliwe w kraju, w którym premier i prezydent udają, że się nie znają, więc o spotkaniu i rozmowie na ten temat nie ma mowy? A przecież było by o czym. Bo nawet nie wiadomo, jak nazwać ten arabski exodus: ucieczką przed śmiercią / nota bene -z rąk pobratymców/ czy zarobkową emigracją, a może i jednym, i drugim? Może to inwazja sprowokowana i podsycana przez wielkie mocarstwa, walczące o prymat nad światem? Może odwet za krucjaty? Unia, której jesteśmy członkiem i jak dotąd beneficjentem, trzeszczy w szwach, które w tej sytuacji okazują się mało wytrzymałe. Ze wschodu słychać chichot władcy Kremla. Nasi przywódcy zdają się tego nie widzieć i zajadle skaczą sobie do oczu, bo ich wyobraźnia nie sięga dalej niż na cztery lata kolejnej kadencji.

    Argumentacja, że powinniśmy być „narodem otwartym”, pełnym chrześcijańskiej miłości bliźniego, zdolnym do poświęceń w imię praw człowieka to głoszenie sloganów, za którymi nie pójdą czyny. Bo jak w praktyce wyobrazić sobie można przyjęcie tysięcy cudzoziemców, różniących się tak bardzo od nas mentalnością? Wszyscy wiemy, że osiedlenie ich w Polsce przyniesie łatwe do przewidzenia kłopoty, choćby mieszkaniowe czy te, związane z zatrudnieniem, o obyczajowych, religijnych czy językowych nie wspominając. Asymilacja? Wolne żarty! Zresztą oni wcale nie mają ochoty się stać obywatelami kraju, w którym opieka socjalna jest na kiepskim, znanym nam poziomie, a katolicyzm religią coraz bardziej państwową. Ale cóż! Bruksela każe ich przyjąć- przyjmiemy, nawet jeśli uchodźcy nie chcą. Papież Franciszek też zachęcał, więc pewien proboszcz ze Śrema zaprosił muzułmanów na plebanię, ale w nocy uciekli nie czekając na roraty. A może zamanifestować naszą dobrą wolę dobudowując minarety do świątyni Opatrzności? Architektura tego kościoła i tak nie ma nic do stracenia.

    Wracamy zatem na nasze podwórko, gdzie na przekór światowemu zamieszaniu trwa krajowy, międzypartyjny turniej blagierów. Z zapartym tchem śledzimy popisy wiecowych mówców -wszyscy jak jeden mąż mówią o reformach, co obecnie, gdy coraz więcej „mężów” jest kobietami, ma swe uzasadnienie. Reformy to bowiem wg definicji „długie bawełniane majtki, które nosiły nasze babcie”, więc zarówno pani premier, jak i jej konkurentka mówią o reformach z prawdziwym znawstwem, nie ujawniając jednak terminu ich użycia.

    Mnie zaś nurtuje poważny dylemat: czy nasi rodacy, którzy wyjechali do ościennych krajów to zwykli emigranci, czy otoczeni troską „uchodźcy”? Na to ważne pytanie nie oczekuję odpowiedzi od rządu, bo bez względu na to, kto będzie u władzy- chyba warto się spakować.

a.kopff@wp.pl
czytaj także www.1944kopff.bloog.pl