Będzie dobrze!

Zgadzam się z nieocenionym p. Wildsteinem, że  krytykowanie obecnego rządu jest przedwczesne, gdyż jeszcze nie ma za co. Takie głupstwo, jak wycofywanie się rakiem z przedwyborczych obietnic nie powinno przecież nikogo dziwić –wszak to powszechna praktyka przy każdych wyborach. Narzekających, że źle się dzieje w państwie polskim, pocieszam  mądrością porzekadła :”Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”.

             W moim, już dość długim życiu, przysłowie to sprawdziło się znakomicie. Pierwszy kontakt z władzą miał miejsce w latach czterdziestych ubiegłego stulecia i z perspektywy berbecia przybrał kształt wysokich butów UB-eków przeprowadzających rewizję w naszym domu. Pamiętam rozbite meble i fruwający puch z rozprutych pierzyn- ale dodatnim efektem  wizyty odzianych w skóry panów był zakup nowego umeblowania i pościeli, a także nowych zabawek dla nieświadomego sytuacji gówniarza. W podstawówce, na początku lat pięćdziesiątych, na lekcji rysunku  sporządzaliśmy monogramy. Mój był prześliczny –niestety zawarte w nim litery imienia i nazwiska – kunsztownie splecione A.K. –wywołały czujność stalinowskich służb i w rezultacie porzucenie rozwijania talentów plastycznych na rzecz muzyki, co mi się  potem  zdecydowanie bardziej opłaciło. W średniej szkole naraziłem się z kolei władzy duchownej, stając w obronie kolegi, któremu katecheta naderwał ucho, gdyż na lekcji religii czytał jakiś kryminał pod ławką. Wyszło mi to na dobre, bo od tego czasu utrzymuję kontakty z Panem Bogiem bez opłat za pośrednictwo.

       Pod koniec lat sześćdziesiątych wyrzucił mnie z pracy w radiu pijany władzą i wódką naczelny. Zająłem się wtedy komponowaniem piosenek, a po dwóch latach zdobyłem główne nagrody w Opolu i Sopocie. Epokę Gierka spędzałem chałturząc po Polsce i demoludach – ale gdy w 1977 roku odmówiłem występowania na darmowych imprezach w NRD ,tłumacząc, że „wyjazdy na przymusowe roboty zakończyliśmy w 1945 roku” – władza zabrała  mi paszport. Okres bezrobocia wykorzystałem owocnie najpierw nabijając kondycję w Bieszczadach, potem w warszawskich dyskotekach, gdzie uzupełniłem wiedzę na temat relacji damsko – męskich. W stan wojenny wjechałem porschem z żoną, niestety, wkrótce się okazało, że i auto, i małżeństwo to rzeczy nietrwałe. Ale i ten, wydawało by się nienajlepszy okres przyniósł coś wspaniałego – dzieci. Parę lat później zająłem się organizacją i produkcją festiwali piosenki na zlecenie telewizji –Opola, Mrągowa, Sopotu. W roku 1995 dostałem kopa, bo nie chciałem uczestniczyć w przekrętach związanych z  tymi imprezami. Założyłem więc własną firmę i zarobiłem sporo -do czasu zatargu z władzą skarbową.  Pieniądze szlag trafił, ale zdobyłem doświadczenie. Pomogło mi to w następnym dziele – Telewizji Centrum, której dwuletni żywot zakończył większościowy udziałowiec – sprzedając  swoją część łobuzom i hochsztaplerom. Władza sądownicza popisała się, jak zwykle, bezsilnością, a ja, zdaniem wielu, zostałem na lodzie. Czyżby?

      Nic tak nie hartuje charakteru człowieka, jak przeciwności, które musi pokonywać. Walka z idiotyzmami, które towarzyszą każdej władzy, kreuje zarówno ruchy społeczne, jak i samotnych bohaterów.  Tak było w czasach zaborów, czy PRL- u – pewnie sprawdzi się i teraz. Jako miłujący bliźnich chrześcijanin / a nie przepełniony nienawiścią kibol-katolik/ wciąż czekam na dobro, które zwycięży zło nas osaczające. I dlatego znalazłem sobie następne pożyteczne zajęcie, które przynosi mi wiele satysfakcji- namawiam swą pisaniną  rodaków, by nie  siedzieli cicho jak myszy pod miotłą rządów kolejnego Popiela i nie ufali zapewnieniom, że na pewno będzie dobrze i że wystarczy tylko poczekać. Z tym, że nie wiadomo, jak długo.

       Jestem już bardzo, bardzo zahartowany, lecz, cholera, cierpliwość mi się kończy. 

2005r.