PO SOPOCIE,PO KŁOPOCIE

 

Raz w roku ,w sierpniu ,Telewizja Polska zwana publiczną ,urządza misyjny pokaz medialny pt. Międzynarodowy Festiwal Piosenki  w Sopocie  Dla tych ,którzy nie dali się zwieść nachalnej akcji promocyjnej prowadzonej przez TVP i w odpowiednim czasie nie zasiedli przed telewizorem – krótki opis tegorocznego wydarzenia.

      Rzecz całą otworzyli  b-cia  Golec ,którym zwiększające się apanaże przestały korespondować z nazwiskiem. Na  tradycyjnych góralskich instrumentach dętych blaszanych odtrąbili oni  swój repertuar ,pasujący zarówno do występów przed papieżem ,jak i do SLD-owskich festynów przedwyborczych ,poczem na scenę wychynęła ,mimo wielokrotnie składanych obietnic ,że” już nigdy” -Irena Santor. Pierwsza dama /nie mylić z inną postacią/  wykonała kilka starych piosenek w nowych aranżacjach i jedną nową w starej ,a następnie z godnością  przyjęła z rąk prezydenta Sopotu /dlaczego nie prezesa TVP?/  Bursztynowego Słowika za tzw. całokształt .Cały kształt p .Ireny, mimo upływu lat, trzyma się nieżle ,należy się zatem dziwić kochanej publiczności ,że skoro już się podniosła – zaśpiewała zasłużonej artystce „Sto lat” ,a nie na przykład „Sto pięćdziesiąt” lub wręcz „Dwieście”.

  Przerwę konieczną dla posprzątania sceny wypełniła para konferansjerów, obsadzonych ,jak to się mówi w teatrze ,wbrew „warunkom” .Ona w tym duecie zajęła się warstwą intelektualną ,on – prezentacją męskiej urody. Eksperyment  ten nie najlepiej się powiódł ,ale doprowadził do zaanonsowania zespołu „I muvrini”, gości znad Morza Śródziemnego   /Mare Nostrum/,którzy nad  naszym Mare Balticum  udowodnili, że i w gorącym klimacie mogą się urodzić osobnicy zimni i flegmatyczni. Artystyczne produkcje tej grupy  stanowią poważną konkurencję dla producentów środków usypiających .W moim przypadku  zadziałało – i dlatego nie jestem w stanie opisać występu „Chico and the Gipsies” ,bo spałem. Niewiele jednak straciłem, gdyż na transmitowanym wcześniej  festiwalu romskim w Ciechocinku  działy się rzeczy podobne ,a nawet lepsze, i ponieważ  nie śnił mi się żaden  festiwal –następnego dnia wstałem rześki i gotowy do przyjęcia kolejnych przygotowanych przez TVP sopockich atrakcji. A było ich sporo.

 Za główną uważam zastąpienie w trudach konferansjerskich p. Orzecha  przez  najbardziej ozdobną postać  telewizji –Tomasza Kamela .Miły ten młodzieniec/?/ przyjął w swym wystąpieniu konwencję spopularyzowaną przez posła Gabriela Janowskiego z okresu jego walki o konsorcjum ”Polski Cukier”  .Nic też dziwnego ,że dopełnieniem oratorskich popisów p. Kamela były  produkcje piosenkarza Zucchero / cukier z ziemi włoskiej do Polski/ .Być może poseł Janowski wraz z przewodniczącym Lepperem zaprotestowaliby przeciwko temu importowi, ale cóż ,są to okropni populiści ,a od czasów królowej Bony włoszczyzna ma u nas duże wzięcie /vox populi!/.

  Jeszcze tylko straszliwy Kamel i po chwili bardzo dobry koncert Garou .Ponieważ artysta ten równie dużo mówił ,co śpiewał ,obsadzono w roli tłumacza Roberta Janowskiego  /nomen omen!/.Z roli tej p. Janowski wywiązał się bez zarzutu, niestety, zazdrosny o powodzenie zagranicznego artysty postanowił uraczyć nas swym kunsztem wokalnym. Wyszło nie bardzo-podobno nie wiedział ,jaka to melodia.

  Poza wymienionymi artystami na festiwalu wystąpiły też Scenografia ,Choreografia i Reżyseria. Ta ostatnia była niewidoczna, druga – oklepana, natomiast   oglądaliśmy zdecydowany nadmiar pierwszej .Wydaje się przesadą budowanie drugiej sceny za plecami publiczności,  chyba ,że jest to jakaś aluzja  do panującej obecnie na Woronicza sytuacji, gdzie za plecami zainteresowanych dokonuje się rozmaitych przetasowań ,zwolnień i innych ruchów pozornych, maskujących brak jakiejkolwiek sensownej koncepcji  działania tego przedsiębiorstwa .Jeśli tak– za darmo sprzedaję pomysł na aluzyjną scenografię następnego, czterdziestego już sopockiego festiwalu. Powinna mieć kształt stołu – mebla, przy którym, nad którym i pod którym da się wiele i nie tylko w telewizji załatwić  .Być może i to ,aby ten jubileuszowy festiwal  miał odrobinę sensu i nie był tylko pretekstem do wydania kasy ,za którą można by zbudować drugą jezdnię  Alei KEN, lub kolejny most dla powodzian. .Niestety dochodzą wieści, że przyszłoroczny piosenkarski jubel zorganizuje zapewne ta sama ekipa zadowolonych z siebie misjonarzy.

 

2002 r.