Psie serce
Siedzę
nad kartką papieru i tym mam dylemat - o czym pisać. O korupcji? Znudzeni
sejmowym serialem czytelnicy umieszczą zapewne felieton w koszu, o nierzetelnym
dziennikarstwie - zaatakują mnie w ramach zawodowej solidarności nawet
ostatni uczciwi przedstawiciele tego zawodu, może zatem napiszę,
co myślę o przedstawicielach trzeciej władzy, czyli o
polskich świętych krowach? Nie jestem samobójcą, a wiem, że prokuratorzy
i sędziowie wsadziliby mnie za to do pudła razem z perfidną złodziejką
batonika i groźnym fałszerzem szkolnej legitymacji. Napiszę więc o miłości,
a konkretnie - o miłości człowieka do zwierzęcia, i odwrotnie.
Wiele lat w naszym domu mieszkał pies Tutek - wielki,
czarny sznaucer płci żeńskiej. Kiedy zmęczony całodziennym telewizyjnym
kieratem wracałem w nocy do śpiącego mieszkania, przy drzwiach witał
mnie w ciemnościach dotyk mokrego nosa - to Tutek czekał na komplet domowników.
Kiedy nie mogłem zasnąć - pies (50 kg delikatności) niepostrzeżenie wślizgiwał
się do łóżka i przytulał, jakby chciał zdjąć ze mnie część
codziennych trosk. Rano - już czekał i merdając kikutem ogona zapowiadał
mi dzień lepszy od tego, który minął. Kochaliśmy Tutka i wiem, że z
wzajemnością.
Kiedy w Warszawie występował "Cyrk Zalewski",
przed galowym spektaklem prominentnych widzów powitały nachalne pikiety tzw.
obrońców praw zwierząt. Nie po raz pierwszy w dziejach mamy do czynienia z obłudną
autokreacją za wszelką cenę. Ludziom niezorientowanym wyjaśniam, że artyści
cyrkowi kochają swe zwierzęta zawsze z wzajemnością - w przeciwnym wypadku
arena wyglądałaby jak za czasów Nerona. Kiedy słonie, lwy, tygrysy czy wielbłądy
przechodzą na zasłużoną emeryturę, ich "dręczyciele" opiekują
się nimi troskliwie. Działania młodych hipokrytów, które już nieraz
przysporzyły nieszczęść zarówno zwierzętom, jak i ludziom (wystarczy
wspomnieć dramat związany z wypuszczeniem tygrysów), podejmowane są zwykle w
miejscach, gdzie można liczyć na zainteresowanie mediów, zaś prawie nigdy
tam, gdzie odbywa się autentyczna tragedia zwierząt - np. w schroniskach. Nie
jedyny to przypadek nagminnie występującej obłudy, którą łatwo rozszyfrować
stosując metodę znaną z nauki języka angielskiego: "inaczej się pisze,
a inaczej czyta". Zatem jeśli napisano o bardzo ważnym wydarzeniu
sportowym, zapewne chodzi o bójkę pijanych kiboli obrzucających się
tradycyjnymi epitetami w rodzaju "ch... ,k... lub Żydy". Prasowy
artykuł o stowarzyszeniu "Przyjazne miasto" odczytujemy jako wykaz
działań miastu nieprzyjaznych. Pojęcie "samoobrona" tłumaczymy -
"agresja", różne "unie", "sojusze", czy wspólne
"platformy", to najczęściej pochłonięte wewnętrznymi swarami
rozpadające się konwentykle, "siedziba prawodawstwa" oznacza
miejsce, gdzie na oczach zgorszonych Polaków odbywa się łamanie prawa, a
"wybory" oznaczają de facto brak wyboru... ale stop, bo chyba się
zagalopowałem. Miało być o wzajemnej miłości ludzi i zwierząt. Wracajmy do
tematu.
Parę dni po incydencie przed cyrkiem wpadłem na chwilę
do pobliskiego sklepu. Przy ladzie starsza, biednie odziana kobieta wysupływała
ze zniszczonej portmonetki bilon na zakup wędliny. Odprowadzana szyderczym
wzrokiem ekspedientki oczekującej zapewne na bogatych Europejczyków wyszła
przed sklep, gdzie czekał jej pies - stary jak ona, brzydki kundelek.
Starsza pani pochyliła się nad nim, odwinęła z papierka kawałek taniej kiełbasy
i dała zwierzakowi. Ten jadł nieśpiesznie, a gdy skończył, popatrzył
zamglonymi starością oczami na swoją panią i oboje poczłapali w szarą,
emerycką rzeczywistość. "Brzydka ona, brzydki on, a taka piękna miłość"
- głoszą słowa piosenki. Żałowałem bardzo, że sceny tej nie utrwaliła
kamera - gdyby taki film zobaczyli "obrońcy zwierząt" spod cyrku, może
zastanowiliby się nad istotą swych działań. Może.
Nie ma już Tutka. Dopadła psinę choroba telewizyjna
- zawał, który pewnie był mnie pisany,
a kochające psie serce wzięło go na siebie. Będę Cię, Tutku, zawsze pamiętał.
Ten felieton o wzajemnej miłości poświęcam psom. Gdybym pisał o ludziach -
powstałby pewnie tekst o głupocie i nienawiści.
2003 r.