WARSZAWSKA WOJNA DOMOWA

       W roku 1937, na mokotowskich  peryferiach stolicy, państwo T. kupili sobie malutką działkę i postanowili wybudować  tam niewielki, dwurodzinny domek. Przedwojenna biurokracja nie przeszkadzała w tym zbożnym dziele - formalności, akty notarialne i inne papiery załatwiono od ręki – dom stanął w rok  Ale wkrótce na właścicieli nowego domku  spadły nieszczęścia – wojna, okupacja, powstanie, zniszczenie miasta i wypędzenie mieszkańców. Domek przetrwał. Państwo T. wrócili do swej własności dziękując Bogu za szczęśliwe ocalenie i nie przeszkadzało im nawet powojenne zasiedlenie mnóstwem lokatorów – rozumieli, że w zniszczonej Warszawie ludzie musieli gdzieś mieszkać. Ale w roku 1945 jak grom z jasnego nieba spadła na nich wiadomość, że nowa władza postanowiła odebrać im dorobek życia. Na podstawie dekretu  prezydenta Bieruta  skrawek ziemi, na której wybudowali sobie dom, stał się własnością państwa, teoretycznie polskiego. Państwo T. tego nie przeżyli –zmarli wkrótce potem.

     W sześćdziesiątą rocznicę komunistycznego zamachu na prywatną własność spadkobiercy państwa T. otrzymali pozew sądowy .Wynika z niego, że w trybie natychmiastowym mają opuścić nielegalnie zajmowaną „posiadłość” –mogą sobie zabrać dom/!/ i inne rzeczy –ale zgodnie z prawem ustanowionym w 1945 roku, 500 m kwadratowych działki trzeba oddać  spadkobiercom Bieruta - panu prezydentowi Warszawy, a od niedawna i Polski –Lechowi Kaczyńskiemu i jego magistrackim pomagierom.

         Konstytucja Rzeczpospolitej gwarantuje prawo własności – ale widocznie nie wszystkim. Ci, którzy dorabiali się  służąc zbrodniczym instytucjom PRL-u , ci, którzy w odrodzonej po 1989 roku Polsce rożnymi sposobami uwłaszczyli się na majątku narodowym, a także zwykli złodzieje i aferzyści – mogą spać spokojnie. Żaden sąd niczego im nie zabierze. Takie mamy prawo – jak twierdzi profesor prawa Lech Kaczyński. A gdzie sprawiedliwość? – pytają obywatele, zbulwersowani cynizmem nowego przywódcy narodu, który przyobiecał nam „odnowę moralną”. I co z tymi, którzy praw konstytucyjnych są de facto pozbawieni? Kto stanie w ich obronie, jeżeli za chwilę wszystkie instytucje państwa będą w rękach partii, która wyznaje „moralność Kalego”? Czy to jest zwiastun działań, jakie towarzyszyć mają  budowie IV Rzeczpospolitej?

                    Deklarującemu  wieczystą przyjaźń z USA p. prezydentowi Kaczyńskiemu przypominam, że obrona stanu posiadania pozwala amerykańskiemu obywatelowi  użyć broni. To prawo należy wprowadzić u nas. Jeśli miałoby dojść  do zapowiadanej przez  magistrat grabieży, można będzie przeciwstawić się siłą. Może strach przed kolejnym powstaniem warszawskim ukróci zapędy tych, którzy powołując się obłudnie na bierutowskie dekrety usiłują  ukraść ludziom ich własność.

                    A ci, którym się wydaje, że dramat kilku tysięcy warszawiaków ich nie dotyczy, niech nie wzruszają obojętnie ramionami. Niech dowiedzą się, kto jest właścicielem gruntu, na którym stoi ich dom, blok  czy rezydencja. Niech pomyślą, ile złego może im uczynić bezkarna i przez to bezczelna władza. I niech wykażą solidarność z krzywdzonymi od pokoleń rodakami.

                 „Polska solidarna!” W ten sposób przynajmniej jedno z haseł wyborczych pana prezydenta będzie zgodne z prawdą.

   

2005 r.